Rozdział VI

43 5 0
                                    

Kolejnego dnia jak codzień, obudził mnie dźwięk mojego budzika. Rozespana na oślep wyłączyłam alarm i przeciągnęłam się na łóżku. Przetarłam powoli powieki i ziewnęłam. Miałam wrażenie, że wydarzenia z nocy były tylko złym snem, jednak sms od Williama, który wyświetlił się na wyświetlaczu komórki dobitnie przypominał o realności całej sytuacji.

"Będę czekał na Ciebie w samochodzie, niedaleko domu o ósmej, nie spóźnij się"

Po przeczytaniu wiadomości dotarło do mnie na co się zgodziłam. Odwiedzić magiczną akademie, w której miałam dowiedzieć się kim niby jestem naprawdę. Brzmiało to tak absurdalnie, że przez chwilę rozważam zrezygnowanie z tego.

- Córa księżyca... - wyszeptałam z nutą kpiny i odrzuciłam telefon na bok łóżka.

Wiedziona dziwnym instynktem sięgnęłam po drewnianą szkatułkę z księżycem ukrytą pod łóżkiem. Mimo, że nie była już dla mnie nowym znaleziskiem, wciąż budziła mój podziw. Czy ta tajemnicza i przepiękna szkatuła ukryta na strychu miała coś wspólnego z tą całą sytuacją? Rozmyślając o tym, przesunęłam palcem wzdłuż półksiężyca. Pudełeczko było zamknięte, także napewno póki co nie dowiem się prawdy co w nim się znajduję, jednak wszystko we mnie krzyczało, że lepiej by było zostawić ją w spokoju... Schowałam znalezisko z powrotem pod łóżko i poszłam przyszykować się do wyjścia. Szybki i chłodny prysznic pomógł mi się dobudzić, zakładając plisowaną spódnice zastanawiałam się co wymyślić jako powód mojej całodziennej nie obecności. Rodzice mi ufali, więc w sumie zwykła wymówka o wspólnej nauce z Cass powinna wystarczyć. Poprawiłam kaszmirowy, bordowy sweter przed lustrem i pociągnęłam usta bezbarwnym błyszczykiem. Zadowolona, że wyglądam przyzwoicie, zeszłam na dół na śniadanie. Miałam jeszcze sporo czasu przed przyjazdem Williama, więc mogłam pozwolić sobie na spokojne zjedzenie posiłku. W kuchni jak zwykle krzątała się mama, a Catrice paplała o czymś bez opamiętania. Po ostatnich wydarzeniach, moja niechęć do starszej siostry sięgnęła zenitu. Z rezerwą usiadłam obok niej przy stole i nalałam sobie kawy zbożowej do ulubionego kubka. Catrice momentalnie umilkła i zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, nie pozostałam jej dłużna.

- Czy moje córki od tej pory będą tak się ze sobą witać każdego poranka? Wyrachowane i chłodne spojrzenie i tyle? - odparła oburzona Jane widząc naszą walkę na spojrzenia, po czym odeszła kręcąc głową z dezaprobatą.

- Trzeba było wychować pierwszą córkę na mniejszą zdzirę... - mruknęłam lekko podminowana.

Catrice słysząc moje słowa, zrobiła się cała czerwona na twarzy.

– A może te drugą trzeba było odchować tak żeby nie była taką pojebaną dzikuską, a do tego cnotką? - wysyczała

Poczułam jak przestaje panować nad gniewem, zacisnęłam mocno dłonie w pięści i już chciałam coś odpysknąć siostrze, kiedy niespodziewanie z ogromnej lampy nad stołem coś strzeliło głośno, a po chwili spadł na stół grad szkła. Catrice głośno pisnęła, a ja instynktownie osłoniłam twarz aby nie oberwać odłamkiem szkła. Mama od razu przyleciała z wrzaskiem co się dzieje. Gdy znalazła się tuż obok stołu zaniemówiła tak samo jak my. Wszystkie żarówki z lampy pękły i rozsypały się w drobny mak.

– Nic nie zrobiłyśmy, naprawdę... - wyjąkałam patrząc to na Jane, to na błyszczące odłamki.

– Co tu się dzieje? Huk i wrzask było słychać aż na górze. - zapytał tata wchodząc do pomieszczenia.

Gdy zobaczył pobojowisko na stole i nasze przerażone miny mruknął tylko ciche "cholera". Popatrzył dziwnym wzrokiem na Jane, a potem karcąco na nas. Catrice nerwowo zaczęła bawić się palcami.

Lalin Evans Akademia Absolutu - DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz