Prolog

1 0 0
                                    

Krzesło. Gdzie to cholerne krzesło, przecież dwa dni temu tu stało. A no tak, postawiłam je pod schodami. Organizacja i przygotowanie tego wszystkiego nie było łatwe. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, jakbym miała tremę i stała przed liczną widownią, ale zamiast tego byłam w opuszczonym budynku, gdzie nie było ani jednego żywego ducha.

Jestem beznadziejna, nawet o krześle zapomniałam, a bez niego nie da się nic zrobić.

Ciche westchnienie opuściło moje usta. Złapałam na krzesło i postawiłam je w odpowiednim miejscu. Normalnie bym to jakoś skomentowała, ale gula w moim gardle urosła do tak wielkich rozmiarów, że ledwo przełykałam ślinę. Przetarłam załzawione oczy, żeby móc cokolwiek zobaczyć.

Czy na pewno to było dobre wyjście? Żadnego listu, karteczki, nic. Będą się martwić?

Wyjebane, to wszystko przez nich.

Noc była ciepła, wiał przyjemnie chłodny wiatr a niebo było czyste. Idealnie było widać jasne gwiazdy. Budynek znajdował się na obrzeżach, a więc paręnaście kilometrów od mojego domu. Często wychodziłam z tego przeklętego domu, ale wiem, że dzisiaj już do niego nie wrócę. Oparłam się o parapet, okno dawno było wybite, więc mogłam oddychać świeżym powietrzem. Przyjemnie tu, ale nie mam siły już. Próby uspokojenia oddechu i walącego serca kończyły się niepowodzeniem, nie umiałam tego powstrzymać. Parę razy zdarzyło mi się krzyczeć, mam nadzieję, że nikogo nie było w pobliżu.

Wszystko gotowe? Chyba tak, krzesło, hak, sznur - na swoim miejscu. A więc wszyscy czekają tylko na mnie? Już idę.

Chwiejnym krokiem podeszłam do gotowego stanowiska, kolana same się uginały a ja modliłam się w myślach żeby się tu nie wypierdolić.

Noga w górę i zaraz będę stać na tym cholernym krześle. Udało się, ledwo stałam, ale się udało. Mocno zacisnęłam pętlę na szyi, pociągnąwszy za sznur upewniłam się tylko czy nic się nie zawali a ja zrealizuje swój cel.

Na moje nieszczęście usłyszałam jakiś huk i odgłosy z piętra wyżej jakby ktoś biegł. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Jeśli to człowiek, to muszę to zrobić teraz, albo nigdy.

A może to mi się przesłyszało?

Nie, zdecydowanie nie, bo po chwili w oknie pojawiła się czyjaś sylwetka, to był chyba chłopak, na oko w moim wieku.

Szybko, szybciej odepchnij się idiotko. Wzięłam głęboki oddech i mocno kopnęłam krzesło, które odleciało gdzieś w bok. Momentalnie poczułam tępe uczucie, odruchowo łapiąc się za szyję. Ale czy z takim odruchem powinno się walczyć, jeśli samemu się postanowiło dokonać czegoś takiego?

Chłopak, mimo wielkiego szoku rzucił się w moją stronę. Złapawszy mnie w pasie nie pozwolił na dalsze konanie. Niech go szlag trafi.

— Nic ci nie jest? — zapytał nerwowo i chyba próbował poluźnić pętle. Po chwili szarpania nawet mu się to udało.
— No i co robisz durniu — warknęłam rozgoryczona. — Teraz będę musiała do nich wrócić. W moich oczach znów pojawiły się łzy a klatkę ściskał ból i zawód.
— Słucham? Uratowałem Ci życie durniu. — zmarszczył brwi i usiadł obok mnie na ziemi. Też wyglądał jakby serce miało mu wyskoczyć z piersi.
— Mówię, że przez ciebie muszę wracać do domu. — uderzyłam go w ramię. Najpierw miałam zamiar wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
— Biją cię w domu? — zapytał myśląc pewnie, że to oczywiste.
— Chciałabym, ale nie. — odparłam krótko i przeczesałam trzęsącymi dłońmi włosy.
— Pomogę ci. — wyciągnął mały palec jak do obietnicy.
— Gówno prawda. — jeszcze trochę i się rozkleję na dobre.
— Gówna nie ma, ale prawda jest. — uśmiechnął się będąc dalej w szoku.

Mam coś do stracenia? Absolutnie nie.

— Niech będzie obcy człowieku. — w duchu się uśmiechnęłam, na twarzy wciąż pozostał ślad zawodu.
— Gilbert obca dziewczyno. — pochylił się lekko jakby chciał się ukłonić. Cóż za ironia kłaniać się przed niedoszłym samobójcą, który powinien być traktowany jako zhańbienie ludzkiej rasy.
— Hazel, wciąż obcy Gilbercie. — mruknęłam wręcz rozbawiona naszą wymianą zdań. Oparł ramiona na kolanach i zerknął na mnie. Był ładny, a jego wyraz twarzy niezwykle łagodny. Nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. Inni gdy patrzyli na mnie byli wiecznie niezadowoleni, wiecznie zdegustowani, wiecznie ponad mną. Łzy same zaczęły spływać po moich policzkach, ale on nie odzywał się już. Przełknął tylko nerwowo ślinę i powoli wyciągnął w moją stronę dłoń. Cofnęłam głowę bezmyślnie, w końcu nad odruchami się nie panuje prawda? A to wcale nie jest scena w jebanej komedii romantycznej, żebym miała wpaść mu w ramiona. Jak on się w ogóle nazywał? Gil..Gilbert, brzmi trochę jak gil z nosa, ale cóż, nie ma co wybrzydzać skoro tylko to mi wszechświat zesłał.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 24 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Przeznaczeni po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz