epilog

1.1K 34 7
                                    


are you ready for it...?

...

Gabriel

To, co teraz powiem, może zabrzmieć okrutnie.

Rozumiem Andrewa Crimsona. Wiem, co nim kierowało. 

Myśl o tym, że nie mógł być z kobietą, którą kochał, niszczyła go od środka. Rujnowała go świadomość tego, że nigdy nie będzie w stanie w pełni pozwolić sobie na szczęście, podczas gdy jego przyjaciel był związany z jego miłością. Mark Dephry w pewien sposób odebrał mu Melanie, być może całkowicie nieświadomie.

Rozumiałem to, bo przez wiele lat swojego życia również nie mogłem mieć przy sobie kobiety, którą kochałem od zawsze. Nie mogłem być z Amber Rivers.

Nie potrafię jednak pojąć jego postępowania. Tego chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć, gdyż nie mam aż tak wielkich zaburzeń psychicznych.

Planem Crimsona było zabójstwo Melanie tylko w jednym celu. Po to, aby dłużej nie cierpiała. Jego zdaniem kobieta nie mogła być szczęśliwa ze swoim partnerem Dephrym, więc doszedł do wniosku, iż z dwojga złego lepiej będzie oszczędzić jej cierpienia.

Był zaślepiony. Chorą miłością do Sheller i zaburzeniami psychiki. 

Jego brat, Walter Crimson, także był w to wszystko zamieszany. Obaj panowie uprzednio mieli na koncie sporo przestępstw, więc zbytnio nie obawiali się następnego. A jako że drugi z braci wcale nie był mniej popierdolony, z przyjemnością wszedł w plan Andrewa.

Ostatecznie jednak to on był głównym sprawcą zbrodni. To on zamordował Melanie, zrzucając winę na jej partnera i swojego przyjaciela Marka Dephry'ego. 

Jednak w tym wszystkim, co wydarzyło się po drodze, byli zamieszani oboje. Wspólnie zmusili Andreę Rickers do składania fałszywych zeznań przed sądem, którymi obarczyła Dephry'ego i na lata posadziła w więzieniu. Przyczyniło się to także do jej ucieczki do Kansas. Bo obawiała się Crimsonów.

Cały ten mylący pościg, jaki prowadziliśmy i nieudolne granie z czasem. Przez cały czas czujnie obserwowali nasze działania i wiedzieli, kiedy zaatakować. Utrudnianie śledztwa, napaść z bronią, włamanie, a w końcu postrzelenie funkcjonariuszki publicznej Amber Rivers. Cudownej kobiety i świetnej prawniczki.

Zajęło mi bardzo wiele czasu, poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie. Całego tego chaosu, który nie mógł być chyba bardziej skomplikowany. 

Co jednak przyniesie mi zrozumienie tego, jeśli nie jestem w stanie przeboleć tego, co zrobił Amber? Takich rzeczy się nie wybacza. 

Jednym strzałem skazał mnie na niemiłosierną dawkę bólu i cierpienia, której nie zniósłby chyba sam Lucyfer. 

Poprzez utratę swojej miłości, odebrał mi moją.

Moją słodką Amber.

I chociaż nie był w stanie pozbawić mnie uczuć, jakimi darzyłem tę kobietę, odebrał mi na długie miesiące. Skazał ją na niezwykle ryzykowne leczenie i długą hospitalizację. Lekarze załamywali ręce od samego początku, mówiąc, że za późno trafiła pod opiekę specjalistów.

Ale do dziś pamiętam te chwile, kiedy nie liczyło się nic innego niż walka o jej życie. Ten pośpiech, strach i przerażający ból.

Crimson uszkodził Amber jedne z głównych naczyń krwionośnych w całym ciele. Niejeden już dawno uznał ją za martwą. 

Nawet myśl o tym, jak wiele lat ci dwaj cwele spędzą za kratkami, nie była w stanie przynieść mi ulgi. Ani to, jak łatwo zostali schwytani.

Otóż wpadli we własną pułapkę. Kiedy następnej nocy wrócili na stację metra, służby specjalne już tam na nich czekały. Nie dowierzali, jakim cudem udało nam się stamtąd uciec. Ja sam do tej pory nie wiem, jaki bóg się nad nami zlitował. To było wręcz nierealne.

Ale liczyło się to, że się udało. Udało nam się stamtąd wyjść.

- Minęło już osiem miesięcy. - zauważyła Amber pewnego ranka, stając za mną i opierając głowę na moim ramieniu. - Osiem cholernie długich miesięcy, aż w końcu znaleźliśmy się tutaj, w San Juanillo. 

Zgadza się. Kiedy po pięciu miesiącach zmagań szpitalnych, Rivers w końcu została wypisana, oboje uznaliśmy, że nie możemy nadal tkwić w tym mieście, gdzie wszystko kojarzy nam się z ucieczką przed dwójką skurwieli. Potrzebowaliśmy na chwilę odpocząć od tego wszystkiego.

Dlatego znaleźliśmy uroczy domek, tuż przy wybrzeżu, w San Juanillo, nieopodal stolicy Kostaryki. Mieliśmy tu naprawdę dużo prywatności. Właściwie był to jedyny dom mieszczący się w promieniu jakichś dziesięciu kilometrów, a plaża była na nasz prywatny użytek.

Och, jakże cudownie witaliśmy wschody słońca, wybiegając razem w piasek i kochając się w ciepłych falach do samego południa. Mieliśmy tutaj wszystko, czego potrzebowaliśmy. A zwłaszcza siebie nawzajem.

Nie myśleliśmy na razie o powrocie. Nie wiem, kiedy podejmiemy taką decyzję i czy w ogóle to się stanie. Czuliśmy się tutaj kurewsko dobrze i absolutnie niczego nam nie brakowało. 

- Podoba ci się? - zapytałem, odwracając się do niej, choć właściwie doskonale znałem odpowiedź.  

Amber pokiwała głową, unosząc głowę do góry i patrząc na mnie w ten zabójczo rozbrajający moje serce sposób. W całości należało ono do tej kobiety, która wyprawiała ze mną niemożliwe rzeczy. 

- Jest cudownie. Lepiej niż mogłabym sobie wymarzyć. - odpowiedziała ze szczerością, a ja uśmiechnąłem się do niej - Ktoś już panu mówił, panie Valenti, że wygląda pan cholernie seksownie w tej koszuli?

Faktycznie, miałem zarzuconą na ramionach przewiewną, białą koszulę, gdyż wychodziłem właśnie popływać.

- Och, doprawdy, Rivers? - uniosłem brwi, spoglądając na nią - Sądzę, że lepiej wyglądałaby ona na tobie.

- A ja myślę, że chwilowo żadne z nas jej nie potrzebuje. - oznajmiła z pewnością, stając na palcach i delikatnie zsuwając materiał z moich ramion. - Och, cholera, co za bicepsy. 

To właśnie cała Amber Rivers. Tak piekielnie pewna siebie, stanowcza i kurewsko piękna. Wiedziała, czego chce. I właśnie za to tak bardzo ją kochałem. Za nią samą.

- Amber. - mruknąłem nisko, chwytając ją za biodra i unosząc do góry. Kobieta roześmiała się w tej cudowny sposób, zarzucając ręce na moją szyję i obejmując mnie nogami w pasie.

Żadne z nas nie miało ochoty czekać ani chwili dłużej. Nie po to je otrzymujemy, aby je tracić.

Dlatego przysunąłem ją do siebie jeszcze bliżej i złączyłem ze sobą nasze usta, roztapiając się w tym cudownym pocałunku. Amber rozchyliła wargi, pozwalając mi objąć nad nimi kontrolę. Muskałem jej piekielnie słodkie usta, nie zamierzając nigdy przestać. Były tak miękkie, aksamitne i smaczne, że nie mogłem się od niej oderwać.

- Kochaj mnie w oceanie, Gabriel. - wyszeptała swoją prośbę prosto w moje usta.

Na moment odsunąłem się od niej, tylko po to, aby spojrzeć w jej błyszczące oczy.

- Kocham cię wszędzie, Amber. - powiedziałem, wywołując tym ogromny uśmiech na jej twarzy.

- Też cię kocham, mecenasie. - roześmiała się, skradając w międzyczasie kolejny pocałunek z moich ust - Ale teraz w oceanie.


26.04.2024 22:51 

MEAN GAME [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz