On umierał.
Jego cierpienie było tak na prawdę bezpodstawne. Ginął w imię Narodu, czyli w imię czego? Imię kogo? Hitlera? Którego nawet nie znał osobiście? Nie rozumiał obecnego świata. Nie rozumiał wojny. Nie rozumiał wtedy nic.
Był bardzo młody, przed dwudziestką. Zaciągnął się do wojska, aby pokazać swojej rodzinie, że potrafi się do czegoś przydać, że jest potrzebny. W jego domu się nie przelewało. Od zawsze ojciec pracował do późnych godzin, ale mimo tego, czasami i tak nie mieli co do gara włożyć. Tego też zupełnie nie pojmował. Skoro jego ojciec tak się starał, wkładał w swoją pracę tyle sił, dlaczego nie był za to odpowiednio nagradzany? Dlaczego brakowało im, aby kupić chleb? Wiedział jedynie, że to wszystko wina Anglii, Polski, Rosji, tak myślał. Swoje przekonanie zmienił jednak dopiero, kiedy wyruszył w okopy.
Na wojnie zobaczył rzeczy, które nawet mu się nie śniły. Nigdy nie pomyślałby, że jego rodacy, że inni ludzie są zdolni do takich okropieństw. Widział ludzi, którzy ginęli od pocisków, od bomb, od skażenia promieniowaniem, od pożarów, od chorób. Nigdy wcześniej nie widział tyle śmierci w jednym miejscu. Widział bliskich umierających ludzi, którzy opłakiwali zwłoki ich rodzin. Niektórzy ginęli pod gruzami budynków, nie dając swoim bliskim ich pożegnać.
To było straszne.Będąc na obcej ziemi, w Londynie, miał dużo przemyśleń. Był świadkiem bombardowań jednego z miejsc kultury. Widział, jak umierali w zasadzie niewinni cywile. Umierały dzieci, starcy, kobiety i mężczyźni, bomby nie znały litości, nie szczędziły nikogo. Nie wiedziały czym było miłosierdzie.
Zaczął rozmyślać o innych narodach. O Polakach, którzy tak bardzo ucierpieli. O ludziach, którzy ginęli w obozach koncentracyjnych, wyczerpanych przez pracę, wygłodzonych, rzuconych na pastwę chorób, z których nie mieli szansy wyjść. O ludziach niewynagradzanych za swoją pracę, katowanych, ludziach, którzy zagubieni nie wiedzieli nic. Nie znali swoich losów. W każdej chwili mogli skonać, zabici przez Niemca, który po prostu był w złym nastroju. Żołnierze mogli zabijać, i nie byli za to karani - wręcz nagradzani. To było chore.
Myślał o tych Anglikach, do których wypuszczał bezlitosne, żelazne pociski, które godziły ich ciało. Większość tych osób umierało, nie znając sensu całej tej wojny. Nikt nie chciał tak na prawdę umierać dla "dobra ojczyzny". Nikt na prawdę tego nie uznawał. Ludzie są samolubni, nie lubią się poświęcać, myślą tylko o sobie, ale to nie jest złe. Kto inny o tobie pomyśli, jak nie ty sam?
W pewnym momencie zaczął się usprawiedliwiać. "Przecież wszyscy tak robią, więc ja też mogę" ale nie miało to sensu. Gdyby wszyscy zaczęli myśleć, że skoro mordercy mordują, to im też wolno, to nie zostałoby nic z cywilizacji. Ale jednak nie dopuszczał tego do swojej podświadomości. Był leniwy i samolubny, nie lubił rozterek, jak każdy człowiek, tym nie różnił się od reszty szarych żołnierzy.
Na operacji na morzu śródziemnym, wśród U-Bootów, zaznał wielu rozmów. Poznał wielu ludzi, którzy tak jak on, nie widzieli sensu w mordowaniu. Również to wydarzenie, pobudziło jego szare komórki do myślenia. Był zwykłym mordercą. Nie mógł się już z tego wyplątać. Jego dłonie były splamione krwią niewinnych istot. Nie znał nawet ludzi, których zabijał. Był bestią.
Najbardziej ruszyła go sprawa tego, że wszyscy zmarli mieli rodzinę. Byli czyimś rodzeństwem, potomstwem, bliskim, wnukiem, siostrzeńcem lub bratankiem – dla kogoś coś znaczyli, a on po prostu naciskał palcem spust, który odbierał kolejne życie. On przecież też miał matkę, ojca, siostrę, miał babcię i dziadka, wujów, kuzynki i kuzynów - odebranie ich, byłoby dla niego ogromnym ciosem prosto w serce.
Na akcji pod Oxfordem, zdał sobie w końcu sprawę, że wszyscy ludzie niczym się od siebie nie różnią. Nie ma znaczenia kolor skóry, oczu czy włosów. Nie ma znaczenia postura, wiek, narodowość, czy płeć. Każdy był ważny. Skoro taki dzieciak i dureń jak on to zrozumiał, to dlaczego Stalin, Polacy, Hitler, Churchill, Roosevelt, Japończycy, Francuzi, nie byli w stanie tego pojąć? Dlaczego dla przywódców narodów liczyła się tylko potęga, władza i pieniądze? Czy ludzie na prawdę są stworzeni tylko po to, aby umrzeć? Czy na prawdę ich życia nie miały sensu?
Miał żal do innych żołnierzy, do siebie, do całego świata. Ale nic nie mógł zmienić. Czy jemu się to podobało, czy nie, ludzie będą ginęli, bo Pan z wąsem z telewizji tak chciał, bo ktokolwiek znany tak chciał.
Dlaczego przywódcy kościołów popierali naród w swoich zbrodniach? Czy nie było napisane, aby nie zabijać? Czy właśnie tak nie zabroniono? Dlaczego ktokolwiek to popierał? Czy ludzie byli aż tak okrutni, aby powiedzieć ci "Idź i zabijaj, tak trzeba"? Czy mieli aż tak niskie morale?
Jego ostatnią operacją było bombardowanie małego miasteczka, którego nazwy nie zapamiętał. Było podejrzane o sabotaż działań niemieckich. Tam własnoręcznie nie chciał zabić już nikogo. W jego myślach cały czas powtarzały się słowa "co oni są ci winni?", jednak nie były one w stanie powstrzymać mięśni jego palca wskazującego. Sam nad sobą nie panował.
Wracając do czasu obecnego, ginął właśnie, wykrwawiając się pod gruzami jakiegoś domu. Słyszał dookoła krzyki, piski, wystrzały oraz silniki samolotów. Rozpłakał się. Nie miał ręki, odcięło mu ją i leżała gdzieś w gruzach - więc nie miał czym otrzeć swoich gorzkich łez. Dusił się popiołem i kurzem, nie widząc niczego. Całe jego życie przeleciało mu przed oczami.Zaczął odmawiać modlitwę. Chciał przeprosić Boga - jeżeli on istniał, za siebie, za rodaków, za inne narody – za ich grzechy, za rzeczy które uczynili pod przykrywką bohaterów narodowych, i ludzi oddanych dla ojczyzny. Nie byli bohaterami, byli tchórzami.Nienawidził wszystkich ludzi, tych, których poznał lub widział na wojnie. Zaczął przeklinać z imienia i nazwiska wszystkich ludzi, którzy uczestniczyli w tej rzezi.Umarł, wykrzykując nienawistne słowa w stronę ludzi, którzy zawinili.
Wojna nie miała sensu.