Na obiad jest zupa. Kosma z przerażeniem patrzy na wodę w kolorze buraczków i pływające w niej liście.
— Zupa z botwinki. Bardzo pożywna. Jedz, Kosmo.
Ja nie dyskutuję. I nie wybrzydzam. Większość moich ciepłych posiłków stanowiły obiady w szkole, które dostawałam za darmo. W dni wolne cieszyłam się, jeśli w ogóle był jakiś obiad. A ostatni ciepły obiad, jaki próbowałam zrobić...
— Po obiedzie wychodzimy – oznajmia Kosma, a do mnie szepcze pośpiesznie tak, by pani Cromwell nie dosłyszała: - Na twoim miejscu bym tego nie jadł.
— A dokąd? – sąsiadka unosi głowę znad talerza.
— Do Lilly – kłamstwo przychodzi mu z wielką łatwością.
— Tej córki policjanta?
Na słowo policjant, spinam się. Przypominam sobie, że czeka mnie rozmowa z policją na temat tego, co zrobiłam.
— Uhm.
— Dobrze. Tylko wróćcie na podwieczorek. Stałe pory posiłków są bardzo ważne w waszym wieku... Jedz, Kosmo.
Widzę, jak miesza w talerzu, raz po raz unosząc łyżkę, jednak nic z tego nie trafia do jego ust. Nie jestem głodna, jednak zbyt często nie miałam co jeść, by pomijać posiłek. Ignoruję ostrzeżenia Kosmy i zjadam łyżkę zupy.
— Pyszna... - komentuję z zaskoczeniem.
Naprawdę mi smakuje. Dostrzegam uśmiech na ustach sąsiadki. Chyba sprawiłam jej tym przyjemność. Napotykam pełne obrzydzenia spojrzenie Kosmy. Pospiesznie zerkam na panią Cromwell. Akurat wstała od stołu i podeszła do garnka. Stoi zwrócona do nas plecami. Podsuwam swój talerz blisko talerza Kosmy.
— Szybko – szepczę.
W mig pojmuje moje zamiary. Pospiesznie zamieniamy się talerzami. Gdy sąsiadka wraca na miejsce, chłopak demonstracyjnie opiera się o krzesło i klepiąc po brzuchu, stęka:
— Ale się najadłem, dziękuję...
— Przecież zostało kilka łyżek...
— Ja też dziękuję... - wtrącam nieśmiało.
Sąsiadka patrzy na nas podejrzliwie, po czym macha ręką:
— Ta dzisiejsza młodzież... a potem się batonikami dopychać będą...
Nie słyszymy dalszego monologu, bo wybiegamy z kuchni. Kosma ciągnie mnie do garażu, łapie swój rower i po chwili zastyga. Cmoka z niezadowoleniem, po czym odstawia jednoślad na miejsce.
— Dobra, idziemy z buta. Chodź.
Podążam za nim na tył ogrodu. Pomaga mi wspiąć się na płot. Moim oczom ukazują się porośnięte zbożem pola. Kłosy sięgają mi za kolana. Kosma łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą, nie przejmując się tym, że depcze rośliny. Teren wznosi się w górę, więc po krótkim marszu czuję lekkie zmęczenie. W Londynie moją jedyną aktywnością fizyczną był spacer do i ze szkoły oraz po zakupy. Szybko docieramy na szczyt małego wzniesienia, w poprzek którego biegnie wyduszona przez koła traktora podwójna ścieżka. Skręcamy w lewo i już po chwili widzę grupkę dzieciaków.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale słowo „sad" raczej kojarzę z polem porośniętym drzewami owocowymi. Tymczasem to bardziej mały zagajnik pośrodku niczego. Jest tam kilkanaście drzew liściastych, mniejszych lub większych, rosnących dosyć gęsto, z dziwnie powyginanymi gałęziami. Dwa pnie leżące tuż przy drodze wyglądają jak wartownicy strzegący wejścia do leśnej krainy. To na nich siedzą znajomi Kosmy. Czterech chłopaków i dwie dziewczyny. Już z daleka machają nam na przywitanie. Gdy jesteśmy na miejscu, Kosma po kolei nas przedstawia. Moją uwagę od razu zwracają Laura i jej siostra, Lilly, która jako jedyna jest w moim wieku. Obie siostry mają długie kasztanowe włosy, brązowe oczy i kolczyki w uszach. Mogłyby uchodzić za bliźniaczki, ale twarz młodszej nadal przypomina buzię dziewczynki, nie nastolatki. No i ma siateczkę piegów usianą na nosie i pod oczami. Z kolei dwaj bliźniacy, Tim i Tony w ogóle nie przypominają braci. Ten pierwszy jest niski i rudy, a drugi ma ciemne włosy, jest wysoki i nosi okulary. Są w wieku Kosmy, tak jak milczący, przysadzisty Milan. Najmniej zaufania wzbudza we mnie Brandon. Gdybym miała go opisać, użyłabym słów: dziany blokers. Jest w wieku Alexa. Ciemne włosy ścięte ma krótko, a na szyi i prawym nadgarstku nosi grube złote łańcuszki. Na lewej ręce nosi smartwatcha. Spod koszulki bokserki wyłaniają się imponujące mięśnie. Na pewno sporo czasu spędza na siłowni. I nie podoba mi się, jak obczaja mnie od stóp do głów z cwaniackim uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
CZYTASZ
Gdybyś się nie zjawiła... #1 (BĘDZIE WYDANE - wydawnictwo Papierowe Serca)
Teen FictionMówili na nią Słońce... Zjawiła się nagle, ogrzewając moje złamane serce i sprawiając, by biło każdego dnia, choć nie miało już sił. Chociaż ja nie miałem już sił. Chociaż myślałem, że z połową serca nie jestem w stanie pokochać. Myliłem się. Była...