𝐈

146 13 40
                                    

————————

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

————————

        Tamtej szczególnej jesieni w Lwigrodzie nawet nie trzeba było znać człowieka, by wiedzieć, jak wielkie spotkało go nieszczęście

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

        Tamtej szczególnej jesieni w Lwigrodzie nawet nie trzeba było znać człowieka, by wiedzieć, jak wielkie spotkało go nieszczęście. Wystarczyło bowiem poznać jedną informację: osoby tej szukał żołnierz ARRu — Armii Rewolucyjno-Republikańskiej.

         A więc doprawdy pechowym musiał być niejaki Radosław Niewiadomski, z którym podle zaigrał los, ponieważ intensywnie wypytywał o niego umundurowany młodzieniec o twarzy niemalże czterdziestoletniej, wiernie wędrujący od od drzwi do drzwi, za każdym razem powtarzając te same słowa:

         — Dzień dobry, drogi towarzyszu obywatelu, mam do was kilka pytań.

         I gdy ten skowyt tylko się zaczynał, nie ustawał, wciąż tkwiąc w żałosnej nadziei. Nie doczekiwał jednak wesołego końca, a żołnierzyk, nie otrzymawszy oczekiwanej odpowiedzi, odwracał się, poprawiał swą broń zawieszoną przez plecy, po czym ruszał dalej w pielgrzymkę po ludzkich twarzach.

         Trudno go było przegapić. Mierzył niemalże dwa metry wzrostu i nigdy nie zmieniał brudnego, poszarpanego munduru. Sam więc doprowadził do swojej rozpoznawalności. Dostrzeżono, jak przeszedł cały Lwigród Fabryczny, znając dokładnie każdy najmniejszy zakamarek tej smutnej dzielnicy, przemykając niczym mysz pomiędzy wąskimi blokami, lichymi domkami, półziemiankami, wielkimi fabrykami, drobnymi manufakturami, a także każdym marnym zakładem oraz stertą gruzu.

         Patrzono na niego raczej z litością — brzmiał na niewykształconego, co zawierało się jasno w nosowym "l" wypowiadanym zamiast "ł", co uznawano za swego rodzaju symbol jego rodzinnych stron. Litowano się nad tymi kościstymi rękoma, wychudłymi plecami zgarbionymi od niesionego niegdyś ciężaru. Mimo strachu przed ARRowskim mundurem pokrytym mieszanką błota, krwi i alkoholu, te rudawe, brudne włosy oraz podkrążone, dobrotliwe błękitne oczy przywodziły na myśl potrąconego przez tramwaj psa.

         Różnica między ów wysokim obdartusem a biednym psiskiem zawierała się w kawale metalu na plecach, a więc wysłużonym karabinie, do którego dwa magazynki zawieszono na ciężkim pasie.

Nasze przegrane zwycięstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz