Ostatnie dni w Lwigrodzie nabrały niespodziewanie nerwowego charakteru. Tadeusz dostrzegł to w trakcie tak prozaicznej czynności, jak wyjście po chleb. Ceny pieczywa podskoczyły drastycznie już jakiś czas temu wraz z trudnością w jego zdobyciu. Z tej racji żołnierze Armii Rewolucyjno-Republikańskiej otrzymywali pieczywo wprost do koszar oraz ustawowo zwolniono ich ze stania w kolejce. To zaskakujący, dziwaczny fakt, którego Tadeusz mimo wszystko nie chciał nadużywać. Wszak dla innych pozostawał żołnierzem tylko za sprawą broni i munduru.
Czasami starał się czekać w kolejce tyle samo czasu, co zwykli obywatele, jednakże częściej odpuszczał to sobie i faktycznie przechodził obok biedującego, głodnego tłumu. Mijał ich z podbródkiem uniesionym wysoko, nie z dumy oraz własnej buty, a wstydu, przez który nie chciał spoglądać na swych rodaków. Chcąc samego siebie pocieszyć, dorzucił do zapłaty za dwa zakupione bochenki także kilka srebrnych monet w ramach napiwku.
Dziwnie zrobiło się po jego wyjściu z budynku. Jakiś rosły chłopak z wyzywającym błyskiem w oku splunął Tadeuszowi na buty, patrząc z wyraźnym obrzydzeniem i zazdrością.
— Dla siebie i starej matki ten chleb niosę, więc się tak nie wściekaj.
— Idy na huj!
To była cała otrzymana odpowiedź, zresztą całkiem interesująca.
— Diakuju, ty toże — odparł i ruszył dalej.
Tym Grańczaninem Tadeusz nawet się nie przejął, gdy wracał do domu.
Dużo bardziej zaniepokoił go czołg, który ujrzał kilka godzin później pomiędzy ciasnymi uliczkami w pobliżu Straży Ochrony Kolei. Może nawet by go usłyszał, gdyby monstrum to akurat się poruszało. Ów sfatygowany T-34 stał jednak w miejscu, a między jego bokami i ścianami budynków czasem cisnęli się ludzie chcący przejść. Czołgiści gdzieś zniknęli z wyjątkiem jednego, który wówczas półleżał wsparty o bok wieżyczki.
— Malczik, ej, malczik! — zawołał do Tadeusza, gdy ten przechodził obok, chcąc dostać się do lokum, w którym ostatnio często bywał. — U tiebia jest wodka?
— Niet.
— A hociesz? Ej! Nie smotri tak grustno, wsio horoszo i scziastliwo-o-o!
Brzmiał co najmniej, jak gdyby zaraz chciał zacząć śpiewać oraz się radować. Najwyraźniej woda ognista faktycznie dobrze uderzyła mu do głowy. Tadeusz niezbyt wiedział, jak zareagować, więc tylko przyśpieszył kroku, chcąc czym prędzej go minąć.
— Toże niet, no spasiba — odpowiedział, ewidentnie smucąc mężczyznę, który przynajmniej dzięki alkoholowi zobaczył w nim przyjaciela.
Na szczęście ominął dalsze ekscesy, choć zauważył pozostałych czołgistów w jednym ze sklepów monopolowych po drodze. Ciekawy znaleźli sobie środek transportu do libacji. Przynajmniej zajęci trunkami bądź czołgami nie zauważyli cennego skarbu, który Tadeusz chował pod płaszczem, ostrożnie przytrzymując. Bochenek ten miał pozostać dla niego i Radosława, któremu chciał zrobić miłą niespodziankę. Wiedział, jak mało pieniędzy jego ukochany otrzymywał za byłą służbę — zaś pracować bez dominującej ręki nie mógł.
Na szczęście Tadeusz dał radę dotrzeć do bloków bez uszczerbku na swojej własności bądź zdrowiu. Atmosfera na miejscu panowała jednak dojmująca równie mocno, jak zwykle. Na klatce schodowej nie było lepiej — sprzątaczki, jak się okazało, żadnej nie zatrudniano bądź nie kierowano tu, wobec czego na przestrzeni ostatnich pełnych deszczu dni na korytarzu narosła gęsta warstwa błota. Tadeusz może i zdecydowałby się choćby na próby sprzątania tutaj nawet za darmo, gdyby tylko mógł znaleźć na to czas.
CZYTASZ
Nasze przegrane zwycięstwo
FantasyPo przejściu niemalże dwóch tysięcy kilometrów drogi powrotnej, Lwigród nie wydaje się Tadeuszowi taki, jak jeszcze niedawno. Gdy ukochane miasto pogrążone jest w kryzysie, jedyną nadzieją okazuje się stare uczucie - równie niebezpieczne, co obcy żo...