𝐈𝐕

91 9 22
                                    

         Za sprawą ostatnich dni w Lwigrodzie Tadeusz czuł się ciasno i nieswojo. Pierwszy powód niewątpliwie stanowiła temperatura schodząca coraz niżej w dół. Uwierały go także próby zaaklimatyzowania się do zmieniających warunków, gdy stale musiał poprawiać swój ubiór. Samodzielnie wykonał stosunkowo świeże onuce ze starego swetra matki. Próbował także uszyć skarpety, jednakże jego pokryte odciskami, spracowane ręce nie radziły sobie z igłą.

         Jednakże zupełne innym powodem całej miastowo-duchowej ciasnoty okazała się wielka strata. Umarł lwigródzki bauhaus. To do budynku Straży Ochrony Kolei poprzedniej nocy strzelano, dlaczegóż dokładnie — wciąż nie zostało podane. Różne gazety miały na ten temat różne wyobrażenia.

         Tadeusz przyglądał się temu w czerwonym tramwaju, na który trafił przypadkiem z dwoma różnymi gazetami pod ręka. Chciał je przeczytać, siedząc wygodnie na miejscu.

         Zachodziły przecież ogromne różnice między czytanymi przez Tadeusza artykułami. Trybuna Ludowa podawała bardzo oszczędne informacje w jednej z bocznych rubryczek:

         W nocy z 26 na 27 żowtenia doszło do niewyobrażalnego incydentu: pracownicy Straży Ochrony Kolei, powszechnie znanej jako SOK, otworzyli ogień wobec pokojowo nastawionych żołnierzy bratniej Armii Rewolucyjno-Republikańskiej. Dokonali tego, według zeznań świadka, Mieczysława M. z baru Atłas, z powodu niemożności uregulowania rachunku przez żołnierzy, mimo iż ci obiecali dokonać tego w najbliższym możliwym terminie. SOKiści nadinterpretowali ten czyn jako kradzież, przez co dopuścili się strasznej zbrodni, bijąc bratnich żołnierzy, z czego dwóch raniąc śmiertelnie. Wszak wszelkie strzały ze strony żołnierzy ARRu padły jedynie w celu samoobrony.

         Taka forma bynajmniej nie stanowiła zaskoczenia; zdarzała się u nich często. Tadeusza zdziwiło również, iż nie napisano nic na temat czołgu i jego wystrzału, choć na samo to wspomnienie cały drżał. Dużo lepiej według niego spisał się Kurier Lwigródzki, tym razem samemu decydując się na krzykliwy nagłówek:

         Wieczór zbrodni! Strzelanina na ulicach Lwigrodu

         W bieżącym roku zdziwienia nie budzą już napaści dokonywane przez rozplenione wszędzie oddziały ARRu. Tak było również minionej nocy 26-27 żowtenia. O ile Lwigródzianie na nudę w swym mieście narzekać nie mogli nigdy, Dziki Wschód występuje tu po raz pierwszy.

         Jak podaje Mieczysław Mielnarski, właściciel szczęśliwie nieupaństwowionego jeszcze baru Atłas, możliwe było ponowne ograbienie go z zapasów wybitnej wódki braci Baczków, której ARRowcy wypili sporo, a jeszcze pełne butelki w liczbie pięciu postanowili zabrać ze sobą. Przeciwdziałać chciał temu A. Dymny, pracownik SOKu, który upomniał sołdatów o konieczność spłacenia należności. Doprowadziło to do bójki, której przebiegu świadkowie nie są w stanie opisać — powołują się na ówczesne skuteczne działanie wody ognistej.

         Wiadomo jednak, jakoby bitwa ta potoczyła się dalej, tym razem przez ulice miasta. Pozostali SOKiści zostali wezwani przez swego współpracownika, wskutek pobicia go (Mieczysław Mielnarski podaje, jakoby pozostało u niego pięć zębów wiernego klienta) postanowili się zemścić. Wiadomo, by na swą stację przywlekli dwóch ogłuszonych żołnierzy (ich tożsamość pozostaje nieznana), gdzie brutalnie ich bili. Nie dokonano tego jednak bez motywu, ARRowcy postrzelili oraz pozostawili na ulicy R. Bazyliasza i S. Czesławskiego, co przyczyniło się do ich śmierci kilka godzin później.

         O następnych wydarzeniach donoszą jedynie mieszkańcy kamienic wokół, a także poświadczają im dokonane zniszczenia. Czołgistów ARRu oskarża się o przyjechanie wcześniej pozostawionym w okolicy czołgiem T-34, a następnie wystrzelenie w stronę bazy SOK. Prawdopodobnie była to prawdziwa przyczyna śmierci dwóch żołnierzy republikańskich, ponieważ znaleziono przy nich również uśmierconego L. Żura. Możliwe, iż to w te trzy osoby nieszczęśliwie trafił pocisk.

Nasze przegrane zwycięstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz