-Proszę spojrzeć, z drugiej strony linijki znajduje się idiota.
-Hm... A, z której, proszę pani?
-Ha! Ha! Ha!
-Porozmawiamy po wykładzie.
///
Po długiej rozmowie z panią Flatley(czytaj : Flakli) i wykładach szedłem po szarym, wąskim chodniku. Wokół mnie biegały dzieciaki, chodziły starsze panie, czyli norma.
-Ponad sześć godzin bez snu...-marudziłem pod nosem.-Świetnie.
-Przepraszam, pana, ale czy wie pan, która godzina?
-Chwilka-spojrzałem w telefon nerwowo.-osiemnasta dwadzieścia trzy.
-Oh, dziękuje, słoneczko!
-N-nie ma za co.
Przeszedłem jeszczę parę metrów, po czym zadzwonił telefon. Aż podskoczyłem ze strachu, ale po chwili już słuchałem Philipa.
-Yyy... C-c-cześć.
-No, hej.
-I-i-i jak tam w nowej pracy?
-Dobrze.
-Uh, to fajnie. P-pa!
-Cze...
Rozłączył się, a szkoda, bo chciałem z nim pogadać.
-Witaj, słoneczko! Haha!
Odwróciłem się, a za mną stał Vincent. Gość o fioletowych włosach i oczach bez źrenic.
-Normalnie żart na poziomie przedszkola, wiesz?
-Hah, wiem, ale nie mogłem się powstrzymać, hahaha!-on serio śmieje się ze wszystkiego.
-Możesz mi powiedzieć... Po co ta cała sprawa?
-Jaka znowóż?
-Nie mów, że nie wiesz.
-Ale serio... Jaka? Haha!
-Z czego teraz się śmiejesz?
-Z tej kobiety, która ma w pasie papier toaletowy!
-Heh, ale ja już idę.
-To narka!
-Pa.
Odszedłem od tego bałwana, który kierował się w strone sklepu z elektroniką. Tak właściwie, to ja sam nie wiem czemu trzymam z nim, ani czemu Phill jest jego najlepszym przyjacielem. Jeremy pewnie już się trzęsie na samą myśl, że nie będzie mógł iść do pracy. No cóż, ja się nie bałem, ale każdy ucieka od czegoś innego. Wkroczyłem na polną ścieżkę, prowadzącą do małego domku w lesie, w którym mieszkałem. Zauważyłem pierwiosnka, którego po chwili zerwałem. Zapach miał ładny, w końcu środek wiosny. Teraz tylko przeskoczyć rzeczkę i jestem w domu.
-Mike! Mike! Mike!
-Mamo? Jestem przed rzeczką, a co?
-O jejku, synku, szukałam ciebie z Xsenią.
-Ale czemu? Coś się stało?
-Nie wracałeś długo, ale mam do ciebie prośbę... Poszedłbyś na targ kupić coś do jedzenia?
-Jasne.
-To tak... Mleczko, ziemniaczki, jabłka, mięso, sok i woda obowiązkowo...
-Rozumiem!
Odwróciłem się na pięcie, po czym powędrowałem w strone ulicy. Przeszedłem jeszcze kawałek, kiedy to, ktoś wbiegł we mnie. Ludzie mogliby chociaż troszkę uważać jak chodzą, bo nie chcę codziennie robić okładu z lodu.
-Co ty robisz? Patafian...
-Haha, śmieszne, Mike.
-Oh, to ty, Fritz. Nie widziałem ciebie.
-No widzę właśnie, wielka szkoda.
-Heh...
Pobiegł jeszcze dalej, a ja wstałem, otrzepując się z kurzu. Głupek, nie widzi jak biegnie. Powędrowałem w stronę targu.Tymczasem u Phone Guy'a
-Więc... jak?
-C-co?
-Głupku, pytam czy się zgadzasz?
-Zgadzam się.
-Świetnie, Phill...
Wstałem z czerwonej kanapy, podszedłem do Vincenta i dałem mu siarczysty policzek. Nie zrobiłbym tego, ale teraz mnie zdenerwował. Odwróciłem się na pięcie, a po chwili on zaczął mnie łaskotać.
-Ha, ha, ha! Przestań!
-Nie!
-Uhh... To powiem każdemu...-w tym momencie spojrzał na mnie z góry.-twoją tajemnice.
-Taak? To ja opowiem w co jesteś zamieszany!
-Wygrałeś...
-Wiedziałem.
-O czym niby?
-Że to powiesz, kotku.
-Tylko nie to, proszę.-śmiałem się, a on rzucił we mnie czapką z napisem ,,Night Watch".-Po co mi to? Ha ha!
-Byś mi pomógł? Chyba nie myślałeś, że będę z tym głupkiem siedział tam sam.
-Huh, wiedziałem, że rozmowa z wami w cztery oczy będzie potrzebna.-wstałem, jeszcze przez chwilę nie mogąc utrzymać równowangi.
Odrzuciłem mu czapkę, a ten-jak zwykle- się śmiał.
-Co? Nie, przecież jestem najlepszy w tej branży.
-No tak, chyba jako maskotka.
-Ha ha... Bardzo śmieszne, jak to by Mike powiedział, żart na poziomie przedszkola.
-Tak... To co? Idziemy?
-Gdzie?
-No, na kolacje, a gdzie chciałeś iść?
-Do pizzerii!
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak i Gimper?
-Aha.
-Yyy... Już ni-nic.
-No dobra, to idziemy?Wracamy do Mike'a!
Wracam z tego cholernego targu. Było tam pełno ludzi, w tym Doll, w której się potajemnie kocham. Rozmawiałem z nią chwilkę, ale zawsze coś. Przeskoczyłem rzeczkę i wszedłem do małego, drewnainego domku.
-O już jesteś! Dziękuję tobie bardzo.
-Nie ma sprawy-zarumieniłem się.-jak dzisiaj było?
-Nie powrócił... znowu.
-Przyjdzie taki jeszcze czas, że przybędzie. Mam taką nadzieję.
-Nadzieja, nadzieją mi chodzi o obietnice...
-Kiedyś się znajdzie... Obiecuje to tobie.
Przytuliłem matkę, która się rozpłakała. Za oknem widziałem Philla i Vincenta. Wołali mnie.
-Mamo...
-Tak?
-Koledzy mnie... Wołają.
-To idź.
Puściła mnie, a ja powędrowałem do drzwi, przez które po chwili przeszedłem.
-Cześć chłopaki!
-Siemka, Mike-odpowiedzieli razem.-idziesz z nami?
-A gdzie?
-Na kolac...-wyrwało się Vincentowi.-Do tej knajpki na rogu.
-A, jasne!
Przeszyli się zdenerwowanym wzrokiem, no może Phill miał bardziej stanowczą minę, niż Vini, a ja odszedłem od nich, w kierunku fioletwiego samochodu Purpurowego.
-Ej, a ty gdzie?
-No... Do auta?
-Ah, no tak -odpowiedział Vincenty.-w takim razie.. Jedziemy!
Truchtem pobiegli do samochodu, w którym się znajdowałem.Koniec rozdziału 1 : - )
Jezus, prawie 800 słów. ^^
Pierwszy mój tak długi rozdział.