Część pierwsza i ostatnia

15 6 6
                                    


Nazywają nas gnojarzami. To moim skromnym zdaniem felerne określenie. Fakt, może i toczymy kulę zrobioną z liści, odchodów i wszystkiego, co się nam po drodze nawinie, ale, czy to nie raczej oznaka pedantyzmu? „Ziemia ma prawdziwe szczęście. Trafił jej się żuczek, jak ślepej kurze ziarnko" – tak powtarzali nasi dziadkowie. 

Z perspektywy czasu, myślę, że mieli zupełną rację. Nie tylko dajemy szczęście innym, użyźniając glebę, ale sami jesteśmy szczęściarzami. Mamy całkiem poukładane życie. Każdy z nas na początku jest słodkim pędraczkiem, nad którym opiekę sprawuje mama. Niczego nam nie brakuje, bo mamy zapewnione jedzenie i ciepło. Z bebechami na wierzchu wylegujemy się w miękkiej ziemi przez około rok. Nic w tym czasie nie widzimy. 

Na początku mi to przeszkadzało, jednak szybko przywykłem do tej wszechogarniającej ciemności. Poza tym, gdy wychodzimy na powierzchnię, odzyskujemy wzrok. Niektórzy mówią, że lepiej, gdybyśmy na zawsze pozostali w mroku. Nie poznalibyśmy wtedy tych okrutnych istot, co mają dwie nogi. Ja jeszcze na nich nie napotkałem, ale słyszałem od innych żuczków, że są okrutni i bezwzględni, zdepczą cię przy pierwszej lepszej okazji. Wracając jednak do naszego życia, w końcu po roku wyłaniamy się z błotka. 

Każdy z nas przechodzi to inaczej. Dla mnie było to magiczne wydarzenie. Poczułem wtedy lekki powiew wiatru na swoim granatowym ciele i subtelne ciepło, które promieniowało na mnie z góry. Dopiero później dowiedziałem się, że to słońce. Ach, jak ja je kocham. Od tamtego dnia zacząłem wędrować. Tak robią wszystkie żuki, to nasze przeznaczenie. Eksplorujemy świat, by znaleźć odpowiednią partnerkę i spłodzić potomstwo. 

Podczas naszej podróży zbieramy ciekawe rzeczy, formując z nich kulę, która będzie nam służyć do ochłody w upalne dni. Przyda się też naszym przyszłym dzieciom – to swego rodzaju spiżarnia, z której będą wyciągać same smakowitości. I tak mija nam życie ­– rodzimy się, dajemy życie i umieramy, ale w naszej społeczności umieranie to tabu. Nikt nie chce o tym mówić, więc nikt nie wie, jak to wygląda. Wiemy jednak, że każdego z nas to czeka. Nie przejmowałem się tym, przemierzałem świat z kulą przy nóżkach. I muszę przyznać – było mi z tym dobrze.

Wędrowałem chyba dość długo, bo widziałem, jak liście zmieniały kolor, później, jak spadały z drzew, i jak gałęzie przykrywał śnieg. To był dla mnie okropny okres. Nie dość, że było mi zimno, to jeszcze nie mogłem znaleźć drogi do domu. Byłem zrozpaczony i nie wiedziałem, co dalej robić. Nagle ujrzałem ogromne drzewo. Nie myśląc dwa razy, podszedłem do niego, licząc, że znajdę między jego korzeniami odrobinkę bezpiecznego miejsca. Mimo pozornej ochrony czułem narastający we mnie lęk, który przerodził się w paraliżujący strach. Serce zaczęło szybciej bić, a oddech stał się płytki. 

„To ona. Ta osławiona śmierć" – myślałem. Bardzo nieprzyjemna sprawa. Zastanawiałem się, jak długo to potrwa. Powieki zaczęły niekontrolowanie drgać, aż w końcu całkowicie opadły. Ogarnęła mnie ciemność, ta, którą tak dobrze znałem z dzieciństwa.

Gdy już myślałem, że to koniec, ni stąd, ni zowąd dobiegły mnie dziwne dźwięki. Głos, który je wydawał, był tak przyjemny, że postanowiłem wypełznąć na powierzchnię. Krok za krokiem, powolutku piąłem się w stronę światła. Gdy wyłoniłem głowę, doznałem prawdziwego szoku. Po puszku nie było śladu. Na miejscu białego koloru pojawił się zielony, różowy, czerwony, żółty i chyba liliowy, ale pewności nie mam, nie jestem dobry w rozróżnianiu kolorów. Moją twarz powitało przyjemne ciepło. 

Nie tylko ja rozkoszowałem się promieniami słońca, robiła to też dwunożna istota. Pierwszy raz miałem styczność z ludzkim gatunkiem. Nagle przypomniałem sobie słowa znajomych żuków o ich bezwzględności. Chciałem schować głowę w piach, ale jednocześnie nie mogłem oderwać wzroku od tego człowieka, który siedział na pniu drzewa i wesoło wymachiwał nóżkami. To czarujące stworzenie miało jasne włosy, które opadały mu delikatnie na twarz, niebieskie, a może bardziej morskie oczy, i miało na sobie jakiś materiał z czterema otworami – na głowę ręce i obie nogi. Przypomniałem sobie, że to tak zwana sukienka, zwykle noszona przez samice tego gatunku – dziewczęta. Zrozumiałem, że to głos tej istoty wybudził mnie ze snu. Nie mogłem się go nasłuchać, zaczarował mnie i unieruchomił na dobrą godzinę. 

Opowieść o szczęściuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz