— Co ci jest? — spytał zmartwiony Radosław, przypatrując się utykającemu Tadeuszowi, który z trudem ściągnął swój płaszcz od munduru.
— Maly wypadek przy pracy.
Tadeusz odwiesił odzież wierzchnią na oparcie krzesła, nie chcąc znów rzucać jej na podłogę. Pepeszę odłożył na siedzenie. Podwinął rękawy koszuli. Pokazał Radosławowi bandaż, po czym nachylił się ku torbie, aby wyciągnąć stamtąd jedzenie.
— Wuchta tego.
— Przynioslem nam ziemniaki, twaróg, śmietanę... — Po kolei wykładał każdą z tych rzeczy na stół. — Drogo to wszystko kosztowalo, ale mialem nadzieję na wspólne gotowanie, skoro zostaję do jutra rana albo i dlużej.
Mimo widocznej obolałości Tadeusza, ten uśmiechał się szeroko, jakby kolejny dzień przynosił za sobą jakąś dziką radość. Prawdopodobnie właśnie tak było, choć zawierało się jedynie w możliwości zobaczenia ukochanej osoby, gdy wreszcie pozwoliły na to obowiązki oraz dobrze wymyślone alibi opowiedziane matce.
— Chcesz pyr z gzikiem?
Tadeusz przytaknął ochoczo.
— Nawet śniadania nie jadlem, tyle w kolejce czekalem po to wszystko. Bez niej najwidoczniej można iść tylko po chleb.
Schylił się nieco, gdy Radosław wyciągnął ku niemu rękę. Najpierw odruchowo kikut, potem zamienił to na lewą dłoń. Starszy wesoło pogłaskał policzek swego partnera, poklepał go tam nieco, po czym ucałował w to miejsce.
— Dobrze, skoroś taki chętny, to upichcim.
Radosław sięgnął do drewnianych szafek, na szczęście wiszących dość nisko. Wyjąwszy z nich duży gar i miskę, odłożył je na stół. Wyciągnął również sporą, drewnianą łyżkę.
— Jeszcze — Tadeusz wciąż grzebał w plecaku — mam to.
Wyjął dwa maleńkie słoiczki z przyprawami niemalże na dnie. Były to jednak pieprz i sól, niezwykle użyteczne, lecz niestety równie trudne do kupienia.
Radosław uśmiechnął się na ten widok, co wyglądało nawet zabawnie przy jego wąsie. Tadeusz prychnął śmiechem, po czym objął go ochoczo. Milczał skupiony w odzwyczajeniu od czułości, będąc w stanie jedynie przyciskać usta do czubka głowy ukochanego. Trwali w ten sposób co najmniej kilka minut, aczkolwiek tę nabożną wręcz ciszę przerwał bardzo ordynarny dźwięk — burczenie w brzuchu u Tadeusza, choć Radosław też wydawał się całkiem głodny.
— Trochę chleba żem nam zostawił, by było na kolację, choć nie mam nic na obkład — oznajmił szybko.
Najwyraźniej przywróciło to Tadeusza do rzeczywistości, nawet jeśli swój głód bardziej poczuł niżeli usłyszał. Westchnął na przypomnienie o przykrym obowiązku, ale szybko chwycił za worek z ziemniakami, domyślając się, że łatwiej będzie, jeśli to on je umyje. Radosław najwyraźniej od razu to zrozumiał, a więc usiadł, by zająć się gzikiem.
Zadanie wydało się Tadeuszowi dość monotonne. Stał, czyszcząc warzywa gołymi rękami, nie posiadając ni gąbki, ni możliwości marnowania wody. Puszczał ją więc raz po raz, całą uwagę skupiając wokół przyszłego obiadu. Radosławowi zdawało się iść sprawniej — trzymał miskę blisko siebie, przytulając ją do klatki piersiowej kikutem. Niedominującą ręką próbował rozdrobnić twaróg przy użyciu nieporęcznej łyżki. Uważny ukochany podał mu zwykły widelec, na co Radosław znów postarał się uśmiechnąć.
CZYTASZ
Nasze przegrane zwycięstwo
FantasyPo przejściu niemalże dwóch tysięcy kilometrów drogi powrotnej, Lwigród nie wydaje się Tadeuszowi taki, jak jeszcze niedawno. Gdy ukochane miasto pogrążone jest w kryzysie, jedyną nadzieją okazuje się stare uczucie - równie niebezpieczne, co obcy żo...