𝐄𝐩𝐢𝐥𝐨𝐠

82 9 30
                                    

         Wspólne życie okazało się doprawdy zaskakujące. Wymagało zdecydowanie większych pokładów cierpliwości niżby można przypuszczać, zwłaszcza przy jednoczesnym tkwieniu w biedzie oraz, głównie, pozostawaniu w domu. Mimo to Tadeusz cieszył się, iż radził sobie powoli z wyciąganiem Radosława ku życiu w społeczeństwie, gdy brał go na długie spacery po mieście oraz parku.

         Przestali spacerować po Parku Wyzwolenia dopiero, gdy wszystkie gazety, niezależnie od opcji politycznej, rozkrzyczały się o pożarciu małej dziewczynki przez strzygę pewnego wieczoru. Głośno krzyczał również Kurier Lwigródzki o zgwałceniu tam dwudziestolatki przez żołnierzy ARRu.

         Wspólne zakupy również nie należały do ciekawych. Polegały głównie na staniu w osobnych kolejkach do dwóch różnych sklepów, by mieć większą szansę kupić coś porządnego na obiad. Mimo to żyli na czerstwym chlebie oraz ziemniakach.

         Najdziwniejsze jednak w Lwigrodzie okazały się zmiany powolne, następujące w sposób nieoczywisty. Nazwy ulic coraz częściej zostawały zmieniane, a tabliczki wypisywano po graniecku, w ich obcym alfabecie. Rozkłady jazdy oraz obwieszczenia wieszano w obu językach. W pełni po bórwicku pisano jedynie listy dotyczące eksmisji.

         Właśnie z ich powodu z mieszkania Marii i Franciszka znikały kolejne meble. Skoro nie mogli ich ze sobą zabrać, to postanawiali je sprzedać — robili tak niemalże ze wszystkimi przedmiotami będącymi ich własnością.

         Tadeusz właśnie przeliczał to sobie w głowie, zastanawiał się nad torem wydarzeń ostatnich dni. Były bardzo dziwne. Za szybkie. Wszystkie zmiany następowały zbyt pośpiesznie, bez żadnych wyjaśnień.

         — Kociamber, wstawaj już. Obiecaliśmy im przyjść wcześnie. — Radosław delikatnie szturchał go w ramię, choć sam obudził się dopiero przed chwilą.

* * *

         Tadeuszowi na samą myśl o tym, co nastąpi, ze smutku ściskało serce. Ledwie żuł chleb podany na śniadanie, czując się, jak gdyby przez gardło miał wyskoczyć mu żołądek.

         — Kociamber, ino się nie smuć, wszystko będzie rychtyk już niedługo — próbował pocieszyć go Radosław, głaszcząc po ramieniu z czułością. W Tadeuszu budziło to trudne do wyjaśnienia poczucie własnej żałosności.

         — Staram się — odsapnął tylko. Wepchnął sobie do ust nadgryzioną przed chwilą kromkę chleba, żując bardzo długo. Połknął ją, nie kryjąc obrzydzenia. — Może za jakiś czas i my dolączymy do nich na zachodzie. Tylko trudno mi matkę zostawić.

         — Żeś mówił, że ciebie też się wyrzekła.

         — Może i tak. Ale przynajmniej mieszkamy razem tak, jak sobie obiecaliśmy. A jej może kiedyś minie...

         Tadeusz wstał od stołu. Ruszył do łazienki, nie zamykając za sobą drzwi. Po prostu polał grzebień odrobiną wody i w ten właśnie sposób próbował ułożyć sobie fryzurę wyglądającą na całkiem akceptowalną. Garbił się więc przed nisko zawieszonym lustrem, musząc zmieścić się w tak ciasnym pomieszczeniu.

         Większość łazienki zagrabiła sobie i tak mała wanna, w której Tadeuszowi kąpiel przychodziła z trudem z winy jego wysokiego wzrostu. Poza nią mieścił się tylko sedes i umywalka, bez miejsca na jakąkolwiek szafkę. Lecz nawet wówczas Tadeusz czuł za taki kwaterunek wdzięczność; było mu tam o wiele bardziej komfortowo niż w mieszkaniu, w którym się wychował. Czasem tylko konieczność wytrzymania we dwóch na tak małym metrażu okazywała się wyjątkowo irytująca, ale zmotywowała młodszego do realnych poszukiwań nowego zawodu.

Nasze przegrane zwycięstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz