Rozdział 21

712 63 17
                                    

"Help me, I'm holding on for dear life

Won't look down, won't open my eyes

Keep my glass, full until morning light

'Cause I'm just holding on for tonight

On for tonight"


Dwa dni później.

Poniedziałek.

Chłopiec już trzeci dzień pod rząd obudził się z niemym krzykiem na ustach. Wstał od razu do siadu, opierając ciało na drżących ramionach, które praktycznie nie chciały trzymać ciężaru jego ciała. Po jego skórze lał się zimny pot, który sprawiał, że ubrania nastolatka zaczynały nieprzyjemnie przylegać do jego skóry. Po jego policzkach już popłynęły gorzkie łzy, a ten badawczo spojrzał na ramiona, gdyż mało pamiętał co się działo, gdy wrócił do domu. Zaklął pod nosem, widząc jak już, zaschnięta krew obejmuje całe jego ramiona i część nie tak dawno zmienianej błękitnej pościeli. Schował swą bladą, jak porcelana, twarz w drżących rękach, aby głośno westchnąć i przymknąć zmęczone powieki. Trzeci dzień. Trzeci dzień z rzędu zemdlał podczas podcinania sobie skóry na przedramionach. Co mu się dziwić? Po tym co się działo wieczorami chciał sobie sprawić ból. Ból za pierdolone handlowanie, w którym obeznał się już na tyle, że nie ma ochoty patrzeć w lustro. Ból, aby zniknęło uczucie istnej odrazy do samego siebie. Ból za jebane ćpanie, bez którego nie potrafi spełniać swej drugiej pracy. Bez którego nie potrafi funkcjonować. Bo bez niego po prostu się boi. Boi się na tyle, że zaczyna płakać, gdy ktoś podejdzie do niego na mniejsza odległość niż zaledwie jeden metr. Po tym co robili mu klienci bał się każdego. Kurwa każdego. Dlatego z przerażeniem myślał o pójściu do szkoły, gdzie każdy się przepcha, a kontakt z drugim człowiekiem jest nie unikniony.

A to dopiero trwa trzy dni. Trzy pierdolone dni w i tak już zepsutej psychice młodszego wywołały tak wielką zmiany w jego zachowaniu. Wywołały tak chora odrazę do zwykłego ludzkiego dotyku, które każde dziecko powinno kojarzyć z czymś pięknym. Ale nie on. On już nawet nie wierzył, że może być lepiej. Nie wierzył, że kiedyś z tego wyjdzie. Wierzył jedynie w swą niedługą śmierć przez zażywanie narkotyków. I podobało mu się to. Cholernie podobała mu się wizja białej mogiły i drętwym pochówku na cmentarzu. Jednak nie potrafił się zabić. Nie miał na tyle odwagi, aby targnąć się na swoje życie. Był cholernym tchórzem. Bo co w końcu jakby mu się nie udało? Co jakby ktoś go znalazł na czas? Wtedy.. jego ojczym, by mu nigdy tego nie zapomniał. To byłoby jeszcze gorsze piekło. Dlatego zdecydowane wolał się powoli wyniszczać. Aż jego osłabione serce przestanie bić. A jego zmaltretowane przez nikotynę płuca przestaną się podnosić.

Brunet spojrzał zmęczonym wzrokiem na zegar, który wskazywał godzinę szóstą trzydzieści dwa. Jęknął przeciągle, myśląc jak łóżko wydaje się pseudo bezpiecznym miejscem. Mimo wszystko powoli wstał, czując dalszy ból całego ciała po jego pracy. Ze sporym grymasem  na twarzy leniwie wstał, od razu maszerując do łazienki. Tam w nie małym pośpiechu zmył zaschniętą krew z przedramion. Od razu obtoczył nowe rany czystymi bandażami, schowanymi przed jego rodzicami. Nie mogli się o tym przecież dowiedzieć. Nie chciał nawet myśleć, jakie oblegi by słyszał co noc, jakby się dowiedzieli, że ten się samo okalecza. Przebrał się  w szerokie czarne dżinsy, a do tego czarną over-sive bluzę, która nie dotykała jego ran. 

Wychodząc wziął jedynie plecak na ramię, aby pośpiesznie wyjść z domu. Mimo jego ogólnej niechęci do życia, dalej musiał przecież dbać o oceny i frekwencję. Jeszcze by mu się znowu dostało za spóźnienie, a to w dużym stopniu utrudniłoby  jego pracę. Bolałoby jeszcze bardziej, a on.. chciał tego sobie oszczędzić. Przed wyjściem z pokoju założył na swe uszy słuchawki, które wcześniej podłączył do telefonu. Od razu puścił muzykę zagłuszającą wszystko wokół. 

Please, have mercy on me | Irondad | SpidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz