38. Szansa

7.3K 299 11
                                    


Salvatore potrząsał energicznie drobnymi ramionami próbując wykrzesać z kobiety choć jeden oddech. W jego oczach lśniły łzy a on sam modlił się w myślach błagając Boga o litość. Prosił, groził i przekonywał, by dał mu jeszcze jedną szansę, której tym razem nie zamierzał zmarnować. Wiedział, że nic nie jest dziełem przypadku a czasem utrata tego co kochamy uczy, by skupić się na tym co ważne i walczyć o to co istotne do ostatniego pierdolonego tchu. To był zaledwie wierzchołek góry lodowej jego pragnień. Mimo to, chciał wierzyć, że uda mu się scalić swoją rodzinę.

Mijały sekundy aż w końcu Gina poruszyła się delikatnie w jego ramionach. Po chwili zakasłała mocno a następnie wypluła odrobinę wody na posadzkę i rozkojarzona uchyliła lekko powieki. Wierzchem dłoni przetarła oczy jakby nie wierzyła w to co widzi.

– Dzięki Bogu – Salvatore wypuścił głośno powietrze z płuc. Odruchowo nachylił się i ucałował jej zimne usta przymykając udręczone powieki – Coś ty sobie myślała! Nie możesz zasypiać w wannie. To niebezpieczne. Prawie się utopiłaś – wyszeptał niemal bezgłośnie głosem przepełnionym bólem.

– Przepraszam. Byłam tak bardzo zmęczona.

Gina poczuła tak bardzo ciepłe wytatuowane ręce Marchettiego na swoim nagim wychłodzonym ciele. Spojrzała w dół i dostrzegła, że leży na jego kolanach a Salvatore trzyma ją mocno w ramionach. Najmocniej jak tylko potrafił. Mężczyzna pochylił się i wtulił twarz w jej mokre kosmyki po czym westchnął. Przez chwilę wdychał różany zapach jej włosów próbując spowolnić szalone bicie serca.

A ona...

Ona była jego ciszą pośród krzyku.

– Nie mogę cię stracić – wyjęczał pełnym desperacji głosem owiewając ciepłym oddechem szyję Giny.

Kobieta przysunęła twarz bliżej oddychając prosto w usta Marchettiego. Ich usta niemal się z sobą stykały. Czuła ich ciepło i wilgoć choć nawet nie musnęły ponownie jej warg. Spoglądała na niego zamglonym wzrokiem dopiero teraz dostrzegając mokre policzki mężczyzny tak bardzo odznaczające się na jego przystojnej twarzy. Salvatore sięgnął po biały ręcznik, którym okrył delikatnie Ginę. Owinął go dookoła jej talii a następnie podniósł kobietę z podłogi. Niosąc ją na rękach skierował się do swojej otulonej mrokiem sypialni. Kopnął drzwi które uderzyły o ścianę i z łoskotem się za nimi zamknęły. Ułożył dziewczynę delikatnie na czarnej pościeli przykrywając satynową kołdrą. Położył się tuż obok i wtulił w jej drobne kobiece ciało. Nie oponowała, nie krzyczała, nie odtrącała go. Potrzebowała go teraz tak bardzo, że niemal bolało ją serce z tęsknoty. Miniony rok był dla Giny cholernie ciężki, pełen pracy i wyrzeczeń. Nie miała siły ani ochoty zadbać o swoje szczęście. W tamtym momencie zapragnęła jedynie na chwilę zapomnieć o tym kim jest i czego się od niej oczekuje. Chciała tylko ukoić zmysły, zatopić smutek w ciepłych ramionach człowieka, za którym tak bardzo tęskniła. Tęskniła każdego dnia od powrotu z Palermo...

Odwróciła głowę i popatrzyła w jego czarne źrenice odnajdując dom.

Salvatore wtulił twarz w zagłębienie szyi Giny muskając wargami jej nagą skórę. Przesunął dłoń na jej podbrzusze wyczuwając bliznę po cięciu cesarskim, której poprzednio nie było. Pociągnął leniwie palcami po wybrzuszeniu rany gładząc ją delikatnie z niezwykłą starannością. Tym czułym gestem dziękował jej za to, że sprowadziła na świat jego synów. Chłopców, którzy stali się sensem jego istnienia dopełniając puste i pozbawione kolorów życie. Zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy, by stworzyć z Giną rodzinę, której tak bardzo teraz potrzebował. Byli dla niego światełkiem w ciemności, ukojeniem szaleństwa i powodem każdego oddechu.

Mężczyzna tulił Ginę w swoich ramionach co jakiś czas składając na jej odsłoniętych ramionach delikatne pocałunki. Czcił jej ciało do momentu aż jej oddech spowolnił.

– Śpij. Przyniosę ci później coś do jedzenia – szepnął układając rękę na jej talii.

– A chłopcy?

– Zajmę się nimi. Ty musisz odpocząć.

–Ale...

–Nie ruszysz się z tego łóżka, dopóki ci nie pozwolę. Jeśli będą głodni, przyniosę ich na karmienie. Teraz moja kolej. Nie było mnie przy nich przez ostatnie trzy miesiące, z przyjemnością nadrobię stracony czas.

– Dasz sobie radę? Nigdy nie zajmowałeś się niemowlętami – pytania same cisnęły jej się na usta.

– Poradzę sobie. To moi synowie – zapewnił.

Gina spojrzała na Salvatore z niedowierzaniem. Nie miała jednak siły z nim walczyć. Była zbyt zmęczona, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo zaprzeczenia. Leżała wsłuchując się w bicie serca Marchettiego, gdy nagle poczuła jak jej powieki ponownie opadają. Mruknęła i wtuliła twarz w miękką satynową pościel. Otulona ciepłymi ramionami Salvatore zasnęła. W odmętach jej umysłu odnajdywała obrazy dające jej nadzieję na wspólne szczęście. To tylko sny, pomyślała. I choć niewiele miały wspólnego z rzeczywistością pragnęła przekroczyć niewidzialny próg nadziei, strachu wypływającego z miłości. Chciała jedynie subiektywnie zaprogramować ich szczęście, myśli i pragnienia, by móc cieszyć się kolejnymi wspólnie spędzonymi godzinami.

Podczas gdy Gina spała zakopana w satynowej pościeli, Salvatore spoglądał na rozbudzających się leniwie chłopców. Stał przy łóżeczkach obserwując ich z zaciekawieniem. Gdy tylko Demone zakwilił, chwycił syna delikatnie i ułożył sobie na ramieniu. Przełożył go na przewijak i rozpiął śpioszki.

– Będziesz współpracował z ojcem? – spytał rozbawiony zerkając na kręcącego się chłopca – Chyba jednak nie.

Demone nie zamierzał ułatwiać Salvatore zadania. Po rozpięciu ubranka, mężczyzna przypatrywał się pieluszce, nie do końca wiedząc co ma z nią zrobić. Dopiero po trzykrotnym obejrzeniu tutorialu w telefonie, udało mu się przebrać Demone. Z Morte poszło mu zdecydowanie szybciej. Był pewien, że gdy tylko nabierze nieco wprawy, będzie potrafił przebierać ich z zamkniętymi oczyma. Gdy przyszła pora karmienia, Salvatore zaniósł bliźnięta do sypialni budząc cicho Ginę. Kobieta usiadła powoli układając przy piersiach chłopców. Jej powieki przymykały się, dopominając się dodatkowej ilości snu. Po krótkim, choć intensywnym karmieniu Salvatore zabrał dzieci dając ich matce czas na regenerację a sam przytulił je rozkładając się wygodnie w fotelu, w ich pokoiku. 

To były magiczne chwile. 

Chwile, których tak bardzo potrzebował.

SŁUŻĄCA DIABŁA (Bracia Marchetti #1) (18+) ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz