Rozdział 5: Elizabeth

22 6 2
                                    

Tort unosił się w powietrzu. Grace i Lauren użyły magii, by go przenieść, a Sophia szła tuż obok jako asekuracja. Regulus trzymał się nieco z tyłu, a Elizabeth z radością dotrzymywała mu towarzystwa, mimo że nikt ją, o to nie prosił. Przez cały dzień miała kilku czystokrwistych dupków na oku, ale ostatecznie padło na niego. Znała go najlepiej dzięki Syriuszowi oraz okazało się, że mają zaskakująco dużo lekcji razem. Dodatkowo był Prefektem Naczelnym, co dawałoby jej mnóstwo możliwości, gdyby się do niego zbliżyła. Problem był tylko jeden: miał dziewczynę.

Przez długi czas prowadziła monolog niż dialog. Dopiero gdy zaczęła mówić o czymś tak neutralnym jak Quidditch, zaczął jej odpowiadać i nawet kilka razy odpowiedzią było pełne zdanie. Był bardzo zdystansowany nie tylko w rozmowie, ale również trzymał się z dala od niej, a bez najmniejszego kontaktu fizycznego, Liz nie mogła pogrzebać w jego umyśle. Zostały im jeszcze dwa piętra, gdy Liz nagle zmieniła temat, pytając:

— Twoja dziewczyna nie jest zazdrosna, że wieczorami włóczysz się po korytarzach z inną dziewczyną?

— To chyba nie twój interes.

Dokładnie przyglądała się jego reakcji. Czasami małe gesty zdradzały równie wiele i tym razem sprawa była oczywista. Jego dziewczyna wcale nie była problemem, bo jak się okazało, nawet nie była już jego dziewczyną.

— Ostatnio zerwałam z Parkesem — wyznała mu. — Chociaż pewnie wiesz, bo uwielbia się żalić w pokoju wspólnym...

— Dlaczego mi to mówisz?

Szczerze pytał, ale Liz nie mogła mu szczerze odpowiedzieć. Mówiąc o sobie, dawała mu dostęp do części swojego życia, by łatwiej jej zaufał. Szczególnie gdy łączyły ich dość toksyczne i niedawno zakończone związki.

Zatrzymała się, a Regulus mimowolnie również to zrobił.

— A dlaczego nie?

— Nie jesteśmy przyjaciółmi.

Uśmiechnęła się.

— Jeszcze.

Zmrużył podejrzliwie oczy.

— Od kiedy niby zaczęło ci zależeć na tym, by się przyjaźnić?

Spojrzała na swój pusty nadgarstek, gdzie przeważnie znajdował się zegarek.

— Mniej więcej od dwóch godzin.

Pokręcił głową z niedowierzaniem, ruszając dalej. Liz również zaczęła iść z szerokim uśmiechem. Była pewna, że niedługo zupełnie go do siebie przekona. Nieco zmieniła temat, pytając, czy pojawi się na imprezie urodzinowej Kelly. Każdy od piątego roku wzwyż był zaproszony, a niechęć i zatargi między domami przez jeden wieczór nie miały żadnego znaczenia. Choć Liz nie spodziewała się odpowiedzi, chłopak obiecał, że się zjawi.

Gdy wróciły do dormitorium, Kelly nie spała. Siedziała wściekła na łóżku, że dziewczyny wymknęły się bez niej, ale zaraz straciła swój zapał, gdy zobaczyła tort. Prawie się rozpłakała, zdmuchując świeczki. Przytuliła najpierw Grace, a potem Lauren. Zawahała się przy Liz, a gdy ta przytaknęła jej z delikatnym uśmiechem, od razu się na nią rzuciła.

Elizabeth unikała zbędnego kontaktu fizycznego ze względu na swoje umiejętności. Sama często miała mętlik w głowie i nie potrzebowała obcych myśli, które wprowadziłyby jeszcze większy zamęt. Porównała to kiedyś do wskakiwania do zimnej wody. Szok trwający ułamek sekundy i ona unosząca się pośrodku oceanu cudzych myśli.

Teraz gdy Kelly ją przytulała, Liz czuła się, jakby powoli zanurzała w spokojnym jeziorze, którego wody były wyjątkowo ciepłe po całym dniu upałów. Już wtedy wiedziała, że wspomnienie z tamtej nocy zostanie z Kelly do końca życia.

Nie spały aż do samego rana. Grace robiła pełno zdjęć aparatem swojego ojca. Zdecydowanie były najgłośniejszym dormitorium, ale Gryfoni zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę wszyscy mieszkańcy Wieży Gryfindoru byli głośni i podobno można ich usłyszeć z Wieży Krukonów.

Obudziły się dopiero kilka godzin przed planowaną imprezą, by dopracować wszystko na ostatni guzik. Na szczęście wszystko potoczyło się według planu i już po chwili zabawa w Pokoju Życzeń trwała w najlepsze.

Dobra zabawa zaczynała się przeważnie dopiero wtedy kiedy Krukoni porzucali maski tych rozsądnych-niepijących i sami zaczynali wszystkim polewać. Powszechnie znanym faktem było to, że lepiej nie siedzieć przy butelce z uczniami Ravenclaw, bo potrafili doprowadzić każdego do najgorszego stanu. Przeważnie ofiarami byli Puchoni, którzy nie potrafili odmawiać i zawsze upijali się jako pierwsi. Wtedy stawali się prywatnymi terapeutami. Ich ofiarami stawali się Ślizgoni, którzy zawsze pili z klasą. Nie za mało, nie za dużo, ale wystarczająco, żeby dobrze się bawić i nie zrobić niczego głupiego przy innych uczniach. Opuszczali imprezę jako pierwsi z kilkoma butelkami Ognistej, schowanej pod ubraniami i kontynuowali imprezę w pokoju wspólnym.

Gryfoni jeszcze przed wypiciem czegokolwiek zachowywali się jak pijani. Paradoksalnie to oni mieli oko na całą imprezę i pilnowali, aby nic nie wymknęło się spod kontroli.

Elizabeth stała pod ścianą z drinkiem w dłoni i obserwowała, jak Kelly śpiewa, stojąc na stole, z którego zrobiła prywatną scenę. Nawet namówiła do tego Grace, która ledwo stała na nogach oraz Ślizgonkę, z którą miały eliksiry. Kelly uważała, że to najlepszy plan, by zwrócić na siebie uwagę narzeczonego. Liz wątpiła, czy chłopak przyszedł, ale nie chciała rujnować genialnego pomysłu przyjaciółki. Trzymała różdżkę w pogotowiu, spokojnie czekając na to, która pierwsza spadnie ze stołu.

Nagle zauważyła Regulusa Blacka zmierzającego do stołu z alkoholami.

Lauren poszła do łazienki, dlatego w grupce, która stała niedaleko stołu, odnalazła Sophię. Wyglądała na dość trzeźwą, więc poprosiła ją, by miała oko na dziewczyny, a sama ruszyła w kierunku Ślizgona. Cały wieczór miała ubrane długie czarne rękawiczki, które podarowała jej matka, zanim została zamordowana. Dzięki zaklęciu powiększającemu, rękawiczki wciąż na nią pasowały, a przede wszystkim chroniły przed przypadkowym dotykiem i przypadkowymi myślami. Zazwyczaj nosiła je w takich sytuacjach jak ta impreza, ale teraz upchnęła je do torebki.

— Widzę, że w końcu udało ci się uciec od fanek — zagaiła z uroczym uśmiechem.

Rzucił jej krótkie spojrzenie i znów zajął się drinkiem.

— Prawie. Jedna cały czas mnie prześladuje.

Ten przytyk nie zraził Liz. Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— No, no, trzeba ogłosić święto narodowe. Ślizgoni jednak potrafią żartować.

— Od razu tu przyszłaś, gdy tylko zobaczyłaś, że jestem sam, ale wciąż twierdzisz, że to nie jest nękanie? — Podał jej kubek z drinkiem. — Dla ciebie. Ja nie piję.

— Teraz mi zaimponowałeś. — Spróbowała drinka i pokiwała głową z uznaniem. Następnie spytała: — Skoro uważasz, że to ja cię nękam, to jak nazwiesz to, że twoja była cały czas nas obserwuje spod ściany?

Liz pomachała Jasmine jedną ręką.

— Ktoś powinien jej powiedzieć, że od zazdrości się zielenieje, a złość piękności szkodzi. — Spojrzała na niego spod rzęs, tak jak zawsze to robiła, aby spisać od jakiegoś chłopaka zadanie. To spojrzenie było jej zabójczą bronią, bo nikt nigdy jeszcze jej nie odmówił. — Myślisz, że byłaby bardzo zazdrosna, gdybym cię teraz pocałowała?

Zdawało się, że to pytanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

— Sprawdź jeśli chcesz — odparł obojętnie.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Liz od razu położyła dłoń na jego karku, przyciągając go do siebie, by ich usta się spotkały. Była gotowa na gwałtownie spotkanie z falą jego myśli, ale nic takiego nie nastąpiło.

Po raz pierwszy nie miała dostępu do czyjegoś umysłu.

Dzieci GryffindoruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz