Rozdział 11

115 12 67
                                    

- A tutaj jest mój dom. - ogłosił Riccardo, gdy w końcu wróciliśmy.

- Dom? Przecież to pałac. - mruknął pod nosem Bailong.

- To prawda. - stwierdził Cronos, który cały czas nie mógł uwierzyć, że chwilowo mieszka w tym miejscu.

Keenan wbiegł przez bramę i rozejrzał się za kotkami, którymi mógłby się zaopiekować. Końcowo znalazł Genowefę - rudą kotkę z białymi łapkami - i wziął ją na ręce. Przytulił mocno do siebie i pobiegł szukać reszty.

- Zaraz będą serwować kolację. Zapraszam do środka. - Riccardo teatralnie pokazał znajomym drogę.

Wszyscy szybko skierowali się za chłopakiem do jadalni. Kolacja? Nie, nie, nie. To była uczta! Szefowie kuchni naprawdę się popisali, a dań było więcej niż graczy w naszej drużynie.

Gdy już naprawdę się napchaliśmy, tak bardzo, że nie mogliśmy się ruszyć, musieliśmy odczekać kilkanaście minut, by w końcu udało nam się wstać od stołu. Na szczęście udało się i Riccardo zaprowadził nowych do ich tymczasowych sypialni. Powiem tyle: były one większe niż moja prywatna we własnym domu.

- No bo skoro jesteśmy już drużyną - zaczął Wonderbot. - to pasowało by zacząć trenować i wymyśleć jakąś nazwę.

- Proponuję Banda Debili. - powiedział Terry, który opierał się o ścianę i przeglądał telefon.

- A największym debilem w tej bandzie jesteś ty. - odgryzł mu Riccardo. - No ale to z treningami to prawda. Powinniśmy zacząć, nawet teraz. Możemy pójść na boisko Raimona, pewnie znowu nikogo tam nie będzie.

Telefon, który był w mojej kieszeni wydał odgłos zwiastujący, że dostałem jakąś wiadomość. Wyjąłem go szybko i zobaczyłem, że to powiadomienie z Facebooka. Trener Evans zmienił swoje profilowe na czarny znicz, a w opisie napisał: "nigdy cię nie zapomnę Nelly. Uwierz mi, że pomszczę tego rekina😈" .

Zaśmiałem się, choć takie słowa widocznie były na poważnie. Z ust trenera brzmiało to bardziej jak żart, ale z nim to różnie bywa.

Schowałem urządzenie znowu i wybiegłem z domu za chłopakami, którzy już biegli na boisko. Po jakimś czasie udało mi się ich dogonić, ale kosztem zdartego kolana. To wszystko przez kotka, którego próbowałem zdjąć z drzewa! Chyba za dużo czasu spędzam z Riccardo...

Wonderbot wyjął piłki. Skąd? Mnie nie pytajcie, ale miał po jednej dla każdego. Na sam początek kazał nam zrobić sto kapek. Jeśli piłka nam wypadnie, zaczynamy od nowa. Nie byłem w tym najlepszy, a mój życiowy rekord wynosił sto siedemdziesiąt osiem, ale za to Bailong był w tym genialny. Bez problemu i żadnej pomyłki zrobił sto podbić.

Gdy każdemu się udało zaczęliśmy biegać w koło boiska. Najpierw pięć bez piłki, a potem siedem z. Przyznam, że moja kondycja lekko podupadła przez dłuższą przerwę, ale nie było aż tak źle. Napewno biegłem szybciej od Keenana i Zippy'ego, którzy mimo ogromnej poprawy gry, nadal biegli powoli.

Następnie zaczęliśmy trenować podania. Ustawiliśmy się w kole i po prostu wymienialiśmy się piłką. Potem lekko utrudniliśmy to różnymi zmianami pozycji, ale nadal było łatwo.

Jeszcze potem stworzyliśmy drużynę z atakujących: Riccardo,  Cronosa, Feia, Bailonga i Tezcata oraz broniącej: mnie, Keenana i Zippy'ego. No i oczywiście na bramce stał Terry.

Był to najbardziej męczący fragment treningu, bo trwał najdłużej. Najbardziej zmęczyliśmy się my, bo zatrzymywanie pięciu atakujących do łatwych nie należało. W meczu raczej takich zagrań nie będzie, ale cóż...

Tom Drugi ||Odnaleźć zło, które czai się w mroku || - Inazuma Eleven GoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz