Rozdział 5

42 3 3
                                    


Kiedy obudziłam się następnego dnia, pierwszym, co zobaczyłam, była twarz Zarii i jej bursztynowe oczy wpatrzone we mnie z jakąś niezrozumiałą dla mnie ekscytacją.

– Li, jest południe, do diabła – syknęła, ale po chwili jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, którego nie mogła już dłużej powstrzymać. – Widać już ląd.

Zerwałam się z miejsca, zmuszając Zarię, by uchyliła się przed kolejnym zderzeniem z moim czołem. Wsunęłam stopy w ciepłe skarpety i swoje podniszczone buty, i wstałam na równe nogi. Przyjaciółka nawet nie próbowała mnie gonić.

Nie mogłam uwierzyć, że prawie przespałam nasz cel podróży. Wybiegłam na pokład, wymijając marynarzy kręcących się po korytarzach. Na dziobie zastałam Wena paradującego z fajką w dłoni oraz Kaina, który wciąż miał na sobie jego ubrania. Mimo niezbyt eleganckiego stroju, jego poza jasno wskazywała na to, z kim ma się do czynienia. Książę stał wyprostowany, z rękami złożonymi za plecami i tłumaczył coś Wenowi półszeptem.

– O czym rozmawiacie? – zagadnęłam, odkrywając przed nimi swoją obecność. Obaj zgodnie odwrócili się w moją stronę. Wen z głupkowatym uśmieszkiem, Kain z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Opowiadałem Wenowi o mieście – odparł książę, przelotnie muskając palcami moją dłoń. Ten gest nie umknął uwadze Wena, który zagwizdał sugestywnie. – Nuvia jest dwa razy większa od Ven Lar. Cesarz posiada dwa pałace, obecnie przebywa w zimowej rezydencji, o tam. – Wskazał na mały biały punkt osadzony w gąszczu ośnieżonych drzew.

Kain zamilknął, pozwalając mi, bym w ciszy mogła podziwiać wyłaniające się na horyzoncie domy, drzewa i skały. Pływająca wyspa zbliżała się coraz bardziej, a białe, kamienne budynki, które na niej wyrastały, stawały się coraz większe i większe. Ogromne okręty z cesarskimi banderami gromadzące się wokół portu, stopniowo zapełniały się skrzyniami i kuframi. Mężczyźni krzyczeli w obcym dla nas języku, śmiali się i pogwizdywali wnosząc bagaże na pokłady statków. Kobiety przechadzały po przystani w lekkich sukniach odsłaniających ramiona i dekolt. Nie mogłam oderwać wzroku od ich strojów, tak różnych od ubrań noszonych w Sarivie, a także od ich długich, jasnych włosów, które wyglądały jak peleryny osłaniające plecy.

– To tylko port – mruknął Kain, widząc mój zachwyt.

– Przecież tu jest pięknie! – krzyknęłam, obracając się w jego stronę. – Nie mogę uwierzyć, że naprawdę dotarliśmy do Antarem.

– Wiem, że wygląda wspaniale, ale uwierz, tutaj ludzie też mają swoje problemy. Trzy lata temu spłonęły pola uprawne na wschodzie Antarem, ogromne przestrzenie. Dziś jest dobrze, ale nie chciałabyś wiedzieć, co tu się działo w tamtym czasie. Głód, zamieszki. Evander nadal nie cieszy się zbyt dobrą reputacją wśród poddanych.

– Tylko przez tamte pożary? – wtrącił Wen, przerywając robienie kółek z dymu.

– Nie tylko. Mówi się, że skupia się na pomocy imigrantom zamiast własnemu ludowi. Przekonacie się. – Kain zmierzwił swoje potargane przez wiatr włosy. – Ale to dobry człowiek i na pewno nam pomoże.

– Mam nadzieję – odparłam. – Widzieliście Verę? Wiedzą, że niedługo będziemy na miejscu?

– Przez ostatnie dni widziałem ją tylko w jednym miejscu – zachichotał Wen. – Pójdę po nią.

– A gdzie Mirri? – spytał Kain, a my spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.

– Kto?

– Moja siostra.

Wen prychnął.

– Poczekaj, aż usłyszy, jak ją nazywasz. Powyrywa ci włosy z głowy, księciuniu. – Klepnął Kaina w plecy i odszedł, nie czekając na odpowiedź.

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz