Summer
Stanęłam przed lustrem w moim pokoju i przez pierwsze kilka minut po prostu wpatrywałam się w swoje odbicie. Czarne dzwony które teraz na sobie miałam idealnie podkreślały moją talię i figurę a szaro-biały top z długim rękawem przylegał do mojej skóry. Nie byłam do końca przekonana czy chce go dziś ubrać. Bo na ogół nie chodziłam w dopasowanych rzeczach. Nie to że ich nie lubiłam, wręcz przeciwnie ale moim zdaniem nie byłam kimś kto dobrze wyglądałby w takich ubraniach. Ale gdy dziś stałam przed lustrem ubrana w ten top doszłam do wniosku że wyglądam....dobrze. Bez żadnego ,,ale". Tak po prostu. I przez ten krótki moment chciałam wierzyć że w końcu zaczynałam lubić i akceptować samą siebie. Ale to był tylko moment bo jak się później okazało, nie miałam racji. A to wszystko było tylko chwilowe. Zwykła cisza przed burzą. A może i w tym przypadku, huraganem. Po chwili wahania wzięłam do ręki białą kredkę do oczu i zaczęłam rysować kreskę. Nigdy nie byłam w tym jakoś specjalnie dobra ale dziś wyszły mi w miarę podobne. Na końcu poprawiłam jeszcze usta różowym błyszczykiem, poprawiłam swoje włosy po czym zeszłam na dół.
Ubrana w czarną kurtkę i moje snakersy przemierzałam Londyn w drodze do kawiarni w której umówiłam się z Liv. Miasto wydawało się dziś bardziej spokojnie niż zazwyczaj a było tak zapewne przez pogodę panującą na dworze bo nie zachęcała ona do wyjścia. Na niebie wisiały chmury a do tego temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni na plusie. Jednak była to typowa pogoda dla tego miejsca, chodź wielu ludzi nie przepada za Londynem właśnie z tego powodu. Jednak mimo to, to deszczowe miasto ma w sobie to coś. Ma ten urok o którym inne miasta mogą tylko pomarzyć. I chodź wiele osób które znam marzyło tylko i wyłącznie o wyrwaniu się stąd i wyjeździe do słoneczniej Kalifornii czy innego stanu w USA to jednak ja chce tu zostać. Bo to właśnie w tym mieście odnalazłam spokój, miłość i przyjaźń. To właśnie tu, w stolicy deszczowej Anglii, gdzie liście jesienią mienią się złotem, odnalazłam moje wszystko. Moją definicję sztuki i szczęścia.
Weszłam do lokalu w który pachniało kawą i ciastami po czym rozejrzałam się. Moja przyjaciółka siedziała przy stoliku koło okna a na sobie miała na beżową, puchową kurtkę i kremowe cargo z wieloma kieszeniami po bokach.
-Hej-powiedziałam na powitanie obejmując ją gdy podniosła się ze swojego miejsca. Dziewczyna jak zwykle pachniała truskawkową mgiełką a teraz i cappuccinem waniliowym które często piła.
-Hejka-odparła uśmiechając się w moją stronę-Zamówiłam ci już twoje karmelowe latte-dodała zajmując swoje poprzednie miejsce na co ja spojrzała na nią z wdzięcznością. Zawsze zamawiałyśmy to samo. Ja karmelowe latte a ona cappuccino waniliowe. Przez chwilę słuchałam opowieści Livvy o jej ciotce której nie zniosła, jednak po chwili moje myśli mimowolnie wróciły do wczorajszego dnia. Do słów Charliego. Do kolejnego z wielu pocałunków. Moje wargi na jego. Jego ciepły oddech i cichy szept. Kim tak naprawdę teraz dla siebie byliśmy? Przyjaciółmi? Czy kimś więcej?
-O czym myślisz?-z rozmyślań wyrwał mnie głos brunetki. Dziewczyna wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem i skupieniem wymalowanym na twarzy.
-Nad moją relacją w Charliem. Bo kim my teraz dla siebie jesteśmy? Przyjaciółmi którzy od czasu do czasu się ze sobą całują? Kim więcej?-westchnęłam cicho po czym wzięłam łyk kawy która była już praktycznie zimna ale mimo to wciąż dobra i smakowała wręcz obłędnie.
-On cię kocha Summer. I ty dobrze o tym wiesz. Ale pozostaje pytanie, co ty czujesz do niego? I co zrobicie z tym faktem?-powiedziała przekrzywiając lekko głowę w bok.
-Jeszcze do nie dawna powiedziałabym że nie czuje do niego nic oprócz zwykłej sympatii, ewentualnie zauroczenia ale teraz...-urwałam.
-Ale teraz się w nim zakochałaś?-podsunęła Livvy z uśmiechem.
-To nie jest tak po prostu zakochanie czy zauroczenie-powoli pokręciłam głową starając się ubrać w słowa to co czułam-To coś więcej. Coś czego nie czułam do nikogo wcześniej. Czego nie da się opisać słowami. Bo wiesz, to trochę tak że widzisz tą osobę i wtedy już wiesz że to ona jest tym kimś. Z nią czas zwalnia a świat staje się tak bardzo nieistotny-dodałam upijając kolejny łyk kawy.
-Charlie czuje do ciebie to samo. Jestem tego pewna. Ale musicie o tym porozmawiać.
-Wiem-odparłam cicho-Ale co jeśli on nie czuje tego samego a nam tylko się wydaje że tak jest?-zapytałam.
-Nie dowiesz się tego dopóki nie spróbujesz-powiedziała Livvy po czym rozdzwonił się jej telefon-Cholera...-mruknęła pod nosem chowając telefon kieszeni na co ja spojrzałam na nią pytająco-Ciotka przyjechała w odwiedziny i mam koniecznie wracać bo chce mnie zobaczyć-wyjaśniła z grymasem na twarzy na co ja się zaśmiałam.
Zapłaciłyśmy po czym obie wyszłyśmy z kawiarni. Na dworze wiał lekki wiatr który rozwiał moje włosy na wszystkie możliwe strony. Lekko sfrustrowana tym faktem, odgarnęłam je z twarzy a wtedy w oczy rzucił mi się Blake który stał kilka metrów dalej w towarzystwie jakieś dziewczyny. Była ona od niego dosyć dużo niższa, miała długie brązowe włosy, czarny płaszcz, jeansy i zwykłe snakersy. Niestety stała do mnie tyłem przez co nie zobaczyłam jej twarzy. Jednak jestem pewna że skądś ją znam. Byłam na sto procent pewna że skądś ją kojarzę ale nie umiałam określić skąd. Chodź wydawała mi się znajoma.
-Kim jest ta dziewczyna?-zapytałam cicho Livvy wskazując na nią głową.
-To młodsza siostra Blake. Miał się dziś z nią spotkać bo przez to że ich rodzice się rozwiedli nie mieszkają razem-odparła na co ja skinęłam głową i przyjrzałam się dziewczynie jeszcze raz a do moich uszu dotarł jej śmiech który był nieco stłumiony przez wiatr. Wydawał się on dziwnie znajomy jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie go słyszałam.
-Kojarzę ją tylko nie potrafię sobie przypomnieć skąd-powiedziałam po chwili namysłu do dziewczyny stojącej obok.
-Może widziałaś ją gdzieś na mieście albo na wyścigach-podsunęła brunetka.
-Pewnie tak-odparłam po czym obie rozeszłyśmy się w swoje strony. A ja w dalszym ciągu byłam niemal pewna że gdzieś już widziałam te długie brązowe włosy i słyszałam ten śmiech. Śmiech, który do złudzenia przypominał mi letnie wieczory z czasów gdy byłam jeszcze dzieckiem. Ale wciąż nie wiedziałam dlaczego. Ta myśl jeszcze przez jakiś czas zaprzątała moją głowę i nie chciała dać o sobie zapomnieć. Bo może właśnie taki był tego cel. Miałam sobie przypomnieć. Ale ja tego nie zrobiłam. Jednak ta myśl tak jak wszystkie inne prędzej czy później zniknęła. Odpłynęła gdzieś w zakamarki mojej pamięci aby tam pozostać. Ale...może gdybym zastanowiła się chwilę dłużej to w końcu przypomniałabym sobie. I może wtedy to wszystko potoczyło by się inaczej. Jednak mimo tego że myśl o długowłosej dziewczynie znajdowała się gdzieś w odmęcie mojej pamięci, to gdy kładłam się spać znów usłyszałam ten śmiech. Ciepły, melodyjny jak śpiew ptaków w letni poranek, gdy słońce wpadało do mojego pokoju przez okno, dając mi znak że jest nowy dzień. Śmiech, który sprawiał że przypominało mi się lato z czasów gdy byłam dzieckiem. Ale i on znikł gdy tylko odpłynęłam w sen. Z czasem miałam zacząć żałować że tego dnia tak szybko zasnęłam i nie połączyłam kropek. Bo chyba właśnie na tym to wszystko miało polegać. Roszpunka i Flynn dostali kropki które musieli połączyć w logiczną całość. Jednak oni tego nie zrobili. A konsekwencje były wręcz katastrofalne.
***
Hejka
Dziś może dodam w końcu te tik toki o Sunflowers a informacja o tym że już są będą na tablicy.
Do zobaczenia w poniedziałek
K.
CZYTASZ
Sunflowers in summer
JugendliteraturWszystko zaczęło się Roszpunki która malowała słoneczniki... Dziewczyna z dobrego domu, któremu do dobrego dużo brakowało i chłopak wyglądający niczym obraz samego Vincenta Van Gogha, który kochał sztukę ponad wszystko. Summer określano mianem...