Wstęp

8 0 0
                                    

Cisza nocy spowiła pałac w królestwie Eldoria, a mroczne korytarze były oświetlone jedynie bladym światłem księżyca, który przenikał przez witrażowe okna. Strażnicy pilnowali zamkowych murów, a jedyny dźwięk, który można było usłyszeć, to spokojny oddech śpiącego dworu.

Thane, sługa o lojalnym sercu, przesuwał się cicho jak cień w stronę komnat księżniczki Marii. Jego serce biło szybciej niż zwykle, a w głowie kłębiły się myśli pełne napięcia. Wiedział, że nie powinni się spotykać w taki sposób, ale wezwanie od Marii było dla niego rozkazem, którego nie mógł zignorować. Każdy krok Thane'a odbijał się echem w jego własnej świadomości, jakby nieprzenikniona cisza pałacowych korytarzy jedynie podkreślała wagę tego nocnego spotkania.

Wiedział, że ryzykował nie tylko swoją pozycję, ale i życie, odpowiadając na wezwanie księżniczki. Lojalność wobec Marii przewyższała jednak wszelkie obawy. Jego dłonie były spocone, a oddech szybszy niż zazwyczaj, gdy zbliżał się do masywnych dębowych drzwi prowadzących do komnat księżniczki. Przypomniał sobie wszystkie chwile, które spędził w jej towarzystwie - te niewinne, przepełnione śmiechem, i te pełne intymności, kiedy świat zdawał się nie mieć dla nich dwojga znaczenia. To właśnie w tych chwilach odkrył, jak wiele dla niego znaczyła. Nie była jedynie jego księżniczką, była również panią jego serca.

Dotarłszy do drzwi, zatrzymał się na moment, by uspokoić przyspieszone bicie serca. Rycerz stojący na straży spojrzał na niego badawczo,  po czym skinął głową, dając mu znak, że może wejść. Thane odetchnął z ulgą, kiedy przekroczył próg, zamykając uważnie za sobą ciężkie drzwi.

Wewnątrz komnaty panował półmrok, przerywany jedynie słabym blaskiem świecy na nocnym stoliku. Maria siedziała na parapecie, otulona jedwabnym szlafrokiem, jej oczy zwrócone ku księżycowi, który rzucał srebrzyste światło na jej blade już kobiece lico. Wyglądała jak postać z innego świata, anielska i nieosiągalna, a jednocześnie tak bliska jego sercu.

"Thane," powiedziała cicho, jej głos przepełniony mieszanką ulgi i troski. "Cieszę się, że przyszedłeś."

"Jaśnie Pani," odpowiedział, zbliżając się do niej powoli. "Zawsze będę przy tobie, kiedy mnie potrzebujesz."

Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, choć jej oczy zdradzały niepokój. "Wiem, ale dzisiejsza noc jest inna. Coś się dzieje, coś, czego nie potrafię zrozumieć."

Thane stanął tuż obok niej, delikatnie kładąc rękę na jej ramieniu. Czuł, jak jej delikatna skóra drży pod jego dotykiem. "Co się stało? Czy ktoś cię niepokoi?"

Maria pokręciła głową. "Nie, to nie to. To... to tylko przeczucie. Coś złowieszczego wisi w powietrzu, jakby cienie miały ożyć i pożreć nas wszystkich." 

Thane zacisnął usta, starając się zrozumieć jej obawy. Wiedział, że jej intuicja rzadko zawodziła, a jej słowa zawsze miały głębsze znaczenie. "Cokolwiek to jest, stawię temu czoła. Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało, pani."

Jej uśmiech stał się cieplejszy, ale nadal pełen troski. "Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Ale musisz być ostrożny. Nie ufam nikomu w pałacu, nawet tym, którzy wydają się być naszymi przyjaciółmi."

Jego spojrzenie stężało, a w oczach zapłonęła determinacja. "Będę na siebie uważał, obiecuję."

Maria wstała, stając naprzeciw niego. Jej dłoń delikatnie spoczęła na jego piersi, gdzie czuła bicie jego serca. "Dziękuję, Thane. Wiem, że nie powinniśmy się spotykać w taki sposób, ale nie mam nikogo innego, prócz Ciebie."

"Zawsze będę przy tobie Pani, " powtórzył, delikatnie obejmując jej dłoń w swoją. "Nie jesteś sama."

Serce Thane'a biło szybciej z każdą sekundą.  Próbował zachować stoicką fasadę, ale jego uwielbienie wobec Marii było widoczne.  "Promieniujesz w świetle księżyca, Jaśnie Pani". Powiedział cicho, a jego głos był pełen prawdziwego podziwu.

Pod Osłoną NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz