44. Nasze szczęśliwe zakończenie

13.3K 481 145
                                    

Dwa tygodnie później

W poniedziałkowy poranek telefon od Marco Lucavicelliego nie zwiastował niczego dobrego. Niepokój w myślach samego diabła zasiał fakt, że zostały jeszcze całe dwa dni do odbioru domu – niespodzianki dla Giny. Od powrotu z Catanii każdego dnia pracowali nad nim wraz z Sarą via Lacino, architektką, która choć niechętnie, podjęła się współpracy z Marchettim. Tego ranka bardziej spodziewałby się wiadomości od kobiety, która zasypywała go pytaniami dotyczącymi koloru ścian i typu mebli niż od Marco, z którym miał ostatnio dość sporadyczny kontakt. I choć całym swoim czarnym sercem chciał, by wszystko wyszło idealnie, z każdą kolejną upływającą minutą bardziej żałował podjęcia się tej realizacji. Nieustannie pojawiające się komplikacje, zawracająca dupę architektka i Dazio, który dobijał go swoimi idiotycznymi pełnymi wątpliwości tekstami to tylko wierzchołek góry lodowej jego aktualnych problemów.

– Co jest Marco? – spytał poirytowany Marchetti stawiając kubek pod ekspres do kawy, wybierając na wyświetlaczu latte. Spodziewał się kolejnych opóźnień zastanawiając się, co kurwa tym razem się wydarzyło. Ostatnim razem pozbawiony szarych komórek robotnik wpadł do dziury przygotowanej pod wylanie basenu i złamał sobie jebane ręce. Nie jedną a kurwa dwie. Przymknął powieki czekając na nieuniknione.

– Skończyliśmy – usłyszał to jedno tak bardzo wyczekiwane słowo – nie wiem jakim cudem, ale udało się. Możesz odebrać dziś klucze i cieszyć się waszym, powiedziałbym małym gniazdkiem, ale ono wcale nie jest małe, jest ogromne i w chuj wypasione.

– Wspaniale. Luca odbierze klucze za dwie godziny – rzucił na wydechu niedowierzając w to co właśnie przekazał mu Marco.

Salvatore Marchetti nie był człowiekiem, który się z czegoś cieszył. Bardziej zasadnym stwierdzeniem było, że człowiek ten nie odczuwał żadnych emocji, nieistotne czy były to strach czy radość. Tym razem jednak był dziwnie podekscytowany, żeby nie powiedzieć, szczęśliwy. Z krzywym uśmieszkiem na ustach zabrał gotową kawę i ruszył do sypialni, powitać pocałunkiem narzeczoną. Gina, wyczerpana po całonocnej walce z chłopcami, spała zakopana w satynowej pościeli. Marchetti trzymając w dłoni kubek z jej ulubioną kawą podszedł do blondynki odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. Pochylając się nad łóżkiem złożył na jej szyi czuły pocałunek a następnie postawił kawę na szafce nocnej.

– Musisz wstać skarbie – rzucił rozpinając guziczek jej atłasowej piżamki. A potem drugi i kolejny.

Gina otworzyła oczy zerkając spod długich ciemnych rzęs na Salvatore, który torował sobie pocałunkami drogę do jej piersi. Robił tak każdego dnia od ich powrotu z Catanii. Co dziwne, nie przekraczał jednak niewidzialnej granicy nakreślonej przez jego usta. Po tym co przeżyła dwa tygodnie wcześniej, wyglądało jakby bał się mocniejszego dotyku, zbliżenia, by jej nie wystraszyć. Gina wiedziała, że Salvatore chce ofiarować jej czas, którego w jego mniemaniu potrzebowała. Nic bardziej mylnego. Jej ciało zagoiło się a rany w głowie zabliźniły się w ciągu tych kilkunastu nadzwyczaj spokojnych dni. Nie chciała czekać, nie chciała odsuwać od siebie Marchettiego. Tak bardzo go teraz potrzebowała a on dystansował się co nie umknęło jej uwadze i jeszcze bardziej irytowało panienkę Rinaldi.

Nie tego oczekiwała.

Pragnęła, by pokazał jej jak bardzo ją kocha.

Jak szaleńczo jej pożąda.

– Nie, nie chcę jeszcze wstawać. Chodź tu – szepnęła wyciągając ręce do swojego narzeczonego, którego czarne jak bezgwiezdna noc oczy pociemniały jeszcze bardziej. Pociągnęła go mocno za mankiet koszuli niemal wyrywając z niej diabelskie rogi. – Pragnę cię... tak bardzo.

SŁUŻĄCA DIABŁA (Bracia Marchetti #1) (18+) ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz