Rozdział 13

116 15 50
                                    

- Jak to!? - wrzasnął Riccardo na ratowników medycznych, którzy wsiadali do karetki, zaparkowanej pod rezydencją.

- Ma poważne obrażenia głowy i klatki piersiowej. - jeden z ratowników podał mu zakrwawioną bandanę Terry'ego. - Musieliśmy zdjąć. Wieziemy go do szpitala, jego stan jest stabilny, proszę się opanować.

- Jak mam się opanować, skoro mój przyjaciel się tam wykrwawia!? - zapytał, a raczej wykrzyknął wskazując palcem na samochód.

- Rozumiem twoje obawy, ale-

- Ej! Rusz się, musimy już jechać! - krzyknął ktoś ze środka i mężczyzna, z którym rozmawiał Riccardo, również zniknął.

Po chwili już ich nie było, a w tle słychać było odgłosy syreny. Chłopak zrezygnowany opuścił ręce i spojrzał na przedmiot w ręce. Przygryzłem wargę i odwróciłem głos.

- Musimy tam jechać, prawda? - zapytałem z nadzieją, że jednak nie będziemy musieli patrzeć na cierpienie kolejnej osoby.

- Tak. Mógłbyś zawołać chłopaków? Oni pewnie też pojadą, no chyba, że nie będą chcieli.

A żebyś wiedział, że nie będą chcieli. No bo niby kto by chciał? - pomysłem, ale tylko skinąłem głową i skierowałem się do domu.

Przyjaciele siedzieli w piwnicy i chyba grali w planszówki.

Gdy usłyszałem karetkę, na zewnątrz wybiegł tylko Riccardo, który chciał wiedzieć, do którego domu ona jedzie. Czasem nie wierzę, że jest on z miasta, a nie ze wsi. Jakie wielkie przerażenie na jego twarzy pojawiło się, gdy pojazd zatrzymał się przy jego bramie.

Jakie zaskoczenie i strach ogarnął go po zobaczeniu zakrwawionego Terry'ego, który leżał na chodniku, sprawiło, że aż mnie zabolało serce. Nie żebym był kimś, kogo nie obchodzi cierpienie ludzkie. W żadnym wypadku. Po prostu nie miałem takiego kontaktu z chłopakiem jak Riccardo.

Z tego co wywnioskowałem z krótkiej rozmowy dwóch ratowników, Terry został pobity. Zaskoczyło mnie to i to bardzo, bo chłop był napakowany i napewno kiedyś się bił. Coś było nie tak... I chyba znany nam już J. C. napewno macał w tym palce.

- Chłopaki musimy się zbierać. - ogłosiłem wchodząc do środka.

Wzrok reszty skupiony był teraz na mnie. Opowiedziałem im w skrócie wszystko co się wydarzyło. Nawet nie udało mi się powiedzieć połowy historii, a oni już wybiegli. I oczywiście nie wyłączyli telewizji i światła. Westchnąłem cicho i zrobiłem to za nich. Następnie pobiegłem do Riccardo, którego jednak już nie było.

- A go gdzie wcieło? - zapytał Njord.

- Z wami to gorzej niż z dziećmi. - westchnąłem i spojrzałem na telefon. Na samej górze wyświetlała się wiadomość od Riccardo.

Riccardo:
- Pojechałem taksówką.

- Zostawił nas. Pojechał sobie samochodem, musimy iść sami. - ogłosiłem.

- Japierdole... - westchnął Bailong, który od kiedy tu przyjechał albo narzekał, albo po prostu milczał.

- No cóż. Spacer dobrze nam zrobi. - powiedział Tezcat, złapał Bailonga za rękę i ruszył przed siebie.

- Nie w tą stronę! - krzyknąłem, po czym chłopak zawrócił i poszedł tym razem w dobrym kierunku.

Całą grupą ruszyliśmy za nim. Mieliśmy do pokonania jakieś półtorej kilometra, czyli nie wiele.

Pamiętam, że podczas spaceru sporo myślałem. Głównie o tym co teraz zrobimy. Terry nie wyglądał najlepiej, a bez niego nie tylko nie będziemy mieć drużyny, ale także będzie strasznie cicho.

Tom Drugi ||Odnaleźć zło, które czai się w mroku || - Inazuma Eleven GoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz