Rozdział 5

104 7 2
                                    


„– A co to znaczy, że coś wypada?

Gdyby ludzie się umówili,

że wypada nosić twaróg na głowie, nosiłabyś?"


ALICJA

O Matko Boska miej mnie w swojej opiece, bo czułam, że zgrzeszę. Kiedy tylko nachylił się szepcząc mi do ucha, że zrobi wszystko bym zmieniła zdanie moje serce dosłownie się zatrzymało, po czym gwałtownie załomotało a na koniec wykręciło kilka koziołków. 

W chwili, w której poczułam jego świeży, drzewno-korzenny zapach i ciepły oddech na szyi, przeszedł mnie dreszcz, który czułam dosłownie wszędzie, a najbardziej to chyba między nogami. Kiedy się cofnął potrzebowałam chwili na to by dojść do siebie.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje, naprawdę. Nienawidziłam go i podkochiwałam się w nim jednocześnie, odkąd skończyłam szesnaście lat. A w zasadzie to od momentu, w którym zobaczył mnie nago. Chociaż ilekroć go później widziałam ogarniał mnie wstyd a policzki płonęły żywym ogniem to, jak nienormalna lazłam wszędzie tam, gdzie tylko mogłam go spotkać i  móc choć przez chwilę na niego popatrzeć. Każdego lata czekałam na jego przyjazd do Drapła, a później żałowałam, że się pojawił.

Wariatka. Mam to ewidentnie w genach.

Przyznaję, że kilka razy zdarzyło mu się spróbować normalnie ze mną porozmawiać, ale nie dawałam mu takiej możliwości. Głównie dlatego, że ogarniało mnie przerażenie, iż odkryje co do niego czuję i wyjdę na jeszcze większą idiotkę. Dlatego zawsze uciekałam. Teraz już nie chciałam uciekać. Chciałam sprawdzić jego intencje. Przekonać się, że tak naprawdę jest dupkiem za jakiego go uważałam i wybić go sobie z głowy.

Okazało się, że nie jest dupkiem i chyba już go sobie nie wybiję. Mało tego, z każdym kolejnym spotkaniem czuję, że przepadam dla niego zupełnie. 

Przez te wszystkie lata praktycznie z sobą nie rozmawialiśmy, nie licząc krótkich kąśliwych wymian „uprzejmości". 

Wyjątek stanowił ten jeden raz, jakieś dwa lata temu. Było to na naszej plaży. Po kolejnej ciężkiej wymianie zdań z boginią zła i zniszczenia, która tak się składa jest moją matką, uciekłam nad jezioro, żeby trochę dojść do siebie i odreagować. Nigdy nie miałyśmy specjalnie dobrych relacji. Przez większą część mojego życia była wiecznie nieobecna. Albo pracowała, albo próbowała znaleźć partnera. Z dużym naciskiem na to drugie. Wychowywała mnie, jej starsza o dziesięć lat, siostra Bożena, z którą od kiedy tylko pamiętam mieszkałyśmy. Bożena nie miała własnych dzieci. Miała męża, ale zginął w wypadku, kiedy nie było mnie jeszcze na świecie. Przez lata żyła samotnie nie pozwalając sobie na ponowne oddanie serca drugiej osobie. Była dla mnie matką i ojcem. Od niedawna spotyka się z niejakim Zdziśkiem, ale póki co mało wspomina o tej relacji chyba ciągle bada teren. Mama natomiast uważała mnie, tak w wielkim skrócie, za wrzód na tyłku i chyba obwiniała za zmarnowane życie. Dobra rozumiem, że urodziła mnie w wieku osiemnastu lat, ale do cholery przecież to nie moja wina. Tak jak to, że mój ojciec ulotnił się z naszego życia jak tylko dowiedział się o dziecku.

Od pojawienia się Edka, jest między nami coraz gorzej, chociaż tak naprawdę nigdy nie było dobrze. Bywało przerażająco źle, ale o tym wiemy tylko my dwie. Jakiś czas temu zdobyłam się na odwagę, mając już serdecznie dość takiego życia i zapytałam ją wprost dlaczego tak bardzo mnie nienawidzi.

– „Ponieważ, kiedy na ciebie patrzę widzę swoje zmarnowane życie i wszystko to czego żałuję"– odpowiedziała od razu bez chwili zająknięcia. Nie żebym była zaskoczona tymi słowami, ale mimo to, bolało jak cholera. Ciągle boli.

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz