90.

697 62 185
                                    


Michael miał serdecznie dość dziecinnej postawy Lucyfera. Widział w nim jedynie te żałosną dawną wersję, którą był za młodu gdy ojciec faworyzował go na każdy polu zachwalając kreatywność jaką wykazywał. Nikt nie miał realnych szans na zyskanie takiej przychylności jaką miał ten żałosny, niski idiota, nawet obecnie żaden anioł bądź serafin nie posiada podobnej pozycji. Zaraz po wygnaniu Lucyfera, Ojciec zniknął w swej pracowni tracąc kontakt ze światem skupiając całkowicie na tworzeniu, jednak wszystko przypominało mu jego małe oczko w głowie, dlatego czasem znikał na długie wyprawy trwające nawet stulecia by oczyścić umysł i zapomnieć, jak widać bezskutecznie.

Będąc świadkiem tracącego swój blask Ojca oraz żałosnej postawy bezmyślnego brata wierzącego w swe wyssane z palca marzenia, wewnątrz Michaela narastała gniew tłumiony latami nawarstwiany jak śnieg na szczycie himalajskich gór nie mogący stopnieć póki ilość nie przekroczy masy krytycznej powodując lawinę. Nawet nie spostrzegł momentu gdy przywołał swą włócznie.


...

Lucyfer nie był świadom zagrożenia do chwili kiedy Alastor nie przyciągnął go do siebie zamykając w bezpiecznie szczelnym uścisku tworząc ze swego ciała ochronną tarcze. Dopiero gdy czarna macka sprawnie zatrzymała anielskie ostrze kilka metrów przed nim raniąc przy okazji swą zimną, ciemną jak obsydian powierzchnię, twarz Diabła poczerniała wściekle. Nie został jednak uwolniony po odparciu ataku, zamiast tego poczuł za sobą złowrogą aurę rosnącą w zastraszającym tempie.

Zielone światło otaczało sylwetkę demona zalewając swym dominującym kolorem pomieszczenie, macki wiły się groźnie otaczając kochanków, nie dopuszczając niczego co mogłoby przekroczyć wyznaczoną przez nie granicę. Czarne poroże zmieniło swój rozmiar ukazując pełnię możliwości, z kolei oczy świeciły krwiście miażdżąc spojrzeniem dusze marnych nic nie znaczących istnień. Drażniący szum radia wypełniał przestrzeń, a nieznane symbole voodoo groźnie wirowały w powietrzu.

- NIE WAŻ SIĘ GO DOTYKAĆ! - zniekształcony radiowy głos przeszywał ich na wylot raniąc bębenki.

- Bezczelny - Michael zacisnął zęby niezadowolony brakiem skuteczności.

Światło migotało dodając sytuacji większą ilość dramaturgi oraz strachu.

Na policzki ściskanego bezpiecznie Lucyfera wpłynął soczysty rumieniec, który bezskuteczne próbował zakryć dłonią. Zachwyt rozpierał go od środka, natomiast uwielbienie widniało w żółto-czerwonych oczach skierowanych na partnera. Był pewien, że jego serce jest słyszalne na drugim końcu Piekła. Chciał go pocałować, jednak moment nie był zbyt stosowny przez co wyklinał w myślach wszystkich przebywających obecnie w pokoju, poza oczywiście Alastorem.

Cholera!!! Pieprzeni serafini, dlaczego muszą wszystko zepsuć? I jeszcze ten cholerny Adam i ci... jaki im było?

Potem umysł znów zaprzątał obraz Radiowego Demona wściekle patrzącego na swych wrogów gotów wyrwać im tchawice.

Temperatura wzrosła, czy to tylko moja wyobraźnia?

Nie powinienem w tej chwili o tym myśleć, ale... jest tak kurewsko gorący!!

Szatanie dopomóż... nie lepiej go w to nie mieszać.

Dostał jakiegoś ataku fangirlu nawet nie znając znaczenia tego słowa.

Pieprzyć to! Przedstawienie będzie zajebiste.

- Mój bohater - z uśmiechem dramatycznie rzucił się na szyję Alastora wystawiając reszcie środkowy palec.

Freakin Love [RadioApple] Hazbin HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz