VII. Przyjaciel w podróży

13 4 0
                                    

Szybko podniosłam się na nogi. Byłam w jakiejś drewnianej... Dość starej chatce. W kominku palił się ogień. Wychyliłam się za próg. Nikogo nie było w domku, żadnej żywej duszy. Dopadł mnie nagły skurcz żołądka, a burczenie można było usłyszeć chyba w stolicy. Na stole dostrzegłam kosz z jabłkami. Zaczęłam rozglądać się po domku, wyjrzałam za okno, za którym całkiem niedawno wzeszło słońce. Ostrożnie pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych, jednak nim zdążyłam je otworzyć, ktoś pociągnął je z drugiej strony.

-Wstałaś. Już zamierzasz uciekać? - W drzwiach ukazał się ten sam nieznajomy, którego spotkałam wczorajszego dnia. Przeszedł obok mnie, zamykając za sobą drzwi.

-Gdzie ja jestem? I jak się tu znalazłam? - Podążałam za nim wzrokiem, mój głos zabrzmiał dość żałośnie.

-Przyniosłem cie tu, w nocy. Zamarzłabyś tam, bez ognia, żadnego okrycia. Nikt cie nie nauczył, że nocowanie na ziemi tak blisko wody to najgorszy z możliwych pomysłów?

Pokiwałam głową przecząco, wyglądało to głupio, bo chłopak nawet na mnie nie patrzył.

-Od wody promieniuje chłód, zwłaszcza nocą. Okropna z ciebie podróżniczka, jeśli nie znasz takich podstaw. Mogłaś również ogrzać się swoją magią, ale tego też nie umiesz używać.

-Obrażasz mnie? - Spojrzałam na chłopaka spode łba.

-Stwierdzam fakty. -W końcu na mnie spojrzał, widząc moje zmieszane spojrzenie, jego twarz trochę złagodniała.- Krzyczałaś przez sen. Koszmar?

Zamyśliłam się, pamiętam tylko, że obudził mnie własny krzyk...

-Zapewne... Przepraszam za kłopot panie... Mówiłeś, że nie zajmujesz się bezdomnymi. - W innych okolicznościach nie oszczędziłabym sobie uśmieszku, jednak nie było mi zbytnio do śmiechu.

-Wystarczy "dziękuję", ale to prawda. Nie zajmuję się bezdomnymi. Ale zostawienie cie na pastwę chłodu byłoby niemal równe zabiciu cie.

-Wydasz mnie królowi? -Palnęłam. Chłopak z lekkim zdziwieniem przeskanował moją twarz.

-A co, król żony szuka?

-Nie... Przez moją magię, nie wydasz mnie? Jest rozkaz...

-Myślisz, że siedziałbym tu z tobą teraz, jeśli chciałbym wydać cie królowi? Byłaś tak zmęczona, że nie obudziłby cie wybuch, bez problemu dowiózłbym cie do stolicy na koniu. -Spojrzałam na niego, po czym spuściłam wzrok. Nie wiedziałam już co powiedzieć.- Jeśli chcesz tu zostać-zostań. Właściciele tego przybytku wracają pod koniec przyszłego miesiąca. Wystarczy, że zostawisz wszystko w takim stanie, jakim zastałaś.

-To nie twój dom?

-Właśnie to zasugerowałem. -Zaczął kręcić się po pokoju i zbierać nożyki i inne narzędzia obronne z każdej możliwej skrytki domu.

-Kim jesteś? - Głucha cisza. Nieznajomy nawet na mnie nie spojrzał.- Mogę iść z tobą?

Chłopak zatrzymał się, odwrócił głowę w moją stronę.

-Ze mną? Niby gdzie? - Zapytał niewzruszony.

-Nie wiem... Tam, gdzie się wybierasz. Mam konia. Łatwiej będzie wszystko przewozić. Szybko się uczę, mogę być przydatna.

-Jestem samotnikiem.

Stukałam opuszkami palców o przedramię drugiej ręki. Zastanawiałam się, co mam powiedzieć...

-Nie mam gdzie się podziać, mogę pracować...

-Co chcesz w zamian? I co dostanę wraz z tobą? Ile problemów? Nie znam cie, a ty nie znasz mnie. Pójdziesz w las z obcym, starszym od siebie mężczyzną? Ile masz lat? 18? 19?

Zło twojej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz