Bazyl Kowalewski miał już szesnaście lat, a wciąż musiał zmagać się z tym, że ludzie wyśmiewali jego duszę ekscentryka.
Poniekąd zazdrościł tym, którzy potrafili po prostu się dopasować i sprostać wszystkim nałożonym przez społeczeństwo normom, zasadom i wymaganiom. Wiedzieli, kiedy się uśmiechać, kiedy co powiedzieć, jak się ubrać, by dana osoba nie odrzuciła ich już na starcie - nawet, jeśli zupełnie jej nie znali. A Bazyl zawsze był jakiś "zbyt": głośny, radosny, pstrokato ubrany, niski, chudy, a potem zbyt umięśniony. Zbyt dobrze się uczył, zbyt mało przykładał do skrzypiec, by ludzie go podziwiali, ale zbyt dużo, by tę pasję zignorowali i nie wykorzystali jej jako powód do uszczypliwości. Może to była tylko wina nabuzowanych hormonami gimnazjalistów, którzy chłopakowi wydawali się zawsze straszliwie niedojrzali, nawet, jeśli byli jego rówieśnikami, ale nigdy nie mógł się jakoś wbić w społeczeństwo, a już zwłaszcza szkolne.
Chyba głównie ze względu na to tak wielką ulgą było dla Bazyla poznanie Natana Bogackiego.
W gimnazjum bardzo popularne było dorabianie sobie małych pieniędzy na własne wydatki - jego znajomi pracowali w budkach z lodami, parkach rozrywki, małych sklepikach i wypożyczalniach za jakieś śmieszne pieniądze i Bazylowi bardzo się to podobało. Sporo osób jeździło również zbierać owoce, więc podążając ich tropem Bazyl dotarł właśnie do starych znajomych jego rodziców i dumnych posiadaczy sporego kawałka ziemi pod Warszawą, gdzie mieścił się przede wszystkim należący do nich sad. I choć państwo Kowalewscy znacznie woleli, by ich syn się uczył, niż pracował, po tygodniach próśb załatwili mu wakacyjną pracę w postaci zbierania jabłek.
Z początku Bazyl codziennie tam dojeżdżał, ale było to niewygodne tak samo dla niego, jak i jego pracodawców, bo przez opóźnienia pociągów często zjawiał się u nich grubo po ustalonej godzinie; w końcu więc zaproponowali mu, by na czas sierpnia - bo właśnie wtedy odbywały się zbiory - pomieszkiwał u nich.
Bazyl pokochał ten dom od pierwszego dnia, który w nim spędził. Był ciepły, spokojny, pełen miłości otulającej człowieka jak ciepły koc wraz z czarną herbatą z miodem i zapachem domowego chleba. Państwo Bogaccy mieli szóstkę dzieci i utrzymywali się jedynie z własnych upraw i hodowli, więc nie byli zamożni, a jednak wcale im to nie przeszkadzało. Na początku Bazyl, wychowany w wielkim mieście i poglądzie, że pieniądze to najważniejsza wartość w życiu człowieka, którą należy szanować bardziej, niż cokolwiek innego, zupełnie nie potrafił uwierzyć, że to miejsce - spokojny domek na wsi, gdzie nikt się nie spieszy, nikt na nikogo nie wrzeszczy na powitanie, a życie nie toczy się w ciągłym stresie i gonitwie za czymś, czego człowiek nie potrafi nawet zdefiniować - jest prawdziwe. Życie tam było jak bajka, która toczy się wciąż jedynie po dobrych torach. Bazyl cały rok wyczekiwał tylko tego jednego miesiąca, a gdy on już nadchodził, wtulał się w ten zapach jabłek i modlił, by sierpień nigdy nie dobiegał końca.
W sierpniu Bazyl przyjeżdżał do domu. Ale w sierpniu Bazyl poznał też Natana.
Gdy pani Bogacka po raz pierwszy oprowadzała go po swoim domu, Bazylowi jako pierwszy rzucił się w oczy oparty o kominek futerał. Serce zabiło mu mocniej, głowa automatycznie obróciła się w stronę towarzyszącej mu kobiety, a usta otwarły się w nieprzemyślanym nawet przez sekundę pytaniu.
— Ktoś u państwa gra na skrzypcach?
Pani Bogacka roześmiała się. Miała szczery życzliwy śmiech. Bazyl nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio słyszał, by któreś z jego rodziców się śmiało.
— Nie, nie, to tylko pamiątka rodzinna... Chcieliśmy może nauczyć któreś z dzieci, ale żadne jakoś tego nie czuło. Ale nasz najstarszy, Natan, gra na fortepianie! Jest w twoim wieku, ale nie ma go teraz, wraca do domu za dwa tygodnie.
CZYTASZ
Kwintesencja melodii życia
RomanceBazyl Kowalewski od zawsze czuł, że nie pasuje do reszty świata i niezmiennie szukał w swoim małym świecie drugiej podobnie wyróżniającej się osoby. Gdy więc poznał Natana - owianego delikatną tajemnicą pianistę, który wydawał się pozbawiony jakichk...