Rozdział 15

22 4 2
                                    




Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Drżałam, trzymając nad nami cienistą powłokę, która sprawiała, że byliśmy niewidzialni. Roan próbował mnie rozśmieszać tak długo, aż sam opadł na oparcie fotela i zasnął. Przypatrywałam się jego spokojnej, pogrążonej we śnie twarzy i podnoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Nie chrapał, w przeciwieństwie do Wena, który wydawał z siebie tak głośne dźwięki, że nasz automobil prawie podskakiwał.

Choć za oknem już dawno zapadła ciemność i czułam, że moja magia się odnawia, dzięki księżycowi lśniącemu na niebie, moje oczy zamykały się ze zmęczenia. Szczypałam się w ręce, żeby choć trochę się ożywić, ale nawet to na dłuższą metę nie pomagało. Moje powieki stawały się coraz cięższe, a głowa zsuwała się po oparciu...

– Li, gdzie jesteśmy? – Wen wyprężył się na siedzeniu, jak kot, prawie trącając łokciem Roana, który, choć nieświadomie, w porę uchylił się przed atakiem, odwracając głowę.

Przetarłam dłonią zmęczone oczy, by twarz przyjaciela nabrała ostrości.

– Nie mam pojęcia... Jak się czujesz?

– Dużo lepiej, a ty? Bez obrazy, ale wyglądasz tragicznie – ocenił, przypatrując mi się z zatroskaną miną.

Nie miałam siły mu odpyskować.

– Nie spałam całą noc...

– Panie kierowco, daleko jeszcze? – spytał Wen, wychylając się do przodu.

– Na moje oko z pięć godzin. Dzięki bóstwom pogoda nam sprzyja. – Usłyszałam pogodny ton szofera. – Udało nam się zachować szyk. Jeśli panicz się wychyli, zauważy przed sobą drugi wóz.

Wen faktycznie się wychylił i zaczął machać, najwyraźniej zapominając, że jest niewidzialny.

– Wytrzymasz pięć godzin? – zapytał, gdy wrócił na swoje miejsce. – Nie wytrzymasz, to jasne. Wyglądasz gorzej ode mnie.

– Dam radę.

– Mogę cię zastąpić, czuję się już dobrze. Odpocznij.

Miałam ochotę zarzucić mu ręce na szyję i krzyczeć z radości, ale powstrzymałam się. Wen zaledwie wczoraj został otruty, nie powinien się przemęczać. Wiedziałam, że zaoferuje swoją pomoc, jak zawsze, przecież to Wen. Ale tym razem nie mogłam jej przyjąć.

– Nie powinieneś się obciążać. Dam radę, naprawdę – odparłam, zaciskając pięści. – Bardziej mi pomożesz, jeśli będziesz mnie zagadywał, żebym nie myślała o zmęczeniu.

Wen zawahał się, ale po chwili pokiwał głową.

– Opowiadałem ci, jak kiedyś wykradłem rzadkiego, cętkowanego pytona, którego sprowadzono z Czerwonej Ziemi do zoo w Ven Lar?


* * *


Gdy wyrwałam się ze snu, zorientowałam się, że wciąż znajdujemy się w aucie. Za oknem dostrzegłam kamienne, ośnieżone szczyty i cienkie, jak łodygi kwiatów, drzewa, których gałęzie wiły się w każdą stronę. Porastały je małe, błękitne kwiaty, których kilka płatków przykleiło się do szyby.

Czułam, że zdrętwiała mi ręka, a gdy chciałam ją podnieść, uświadomiłam sobie, że jest unieruchomiona. Odwróciłam głowę i spojrzałam na pogrążonego we śnie Roana, którego głowa znajdowała się tuż obok mojej. Zerwałam się z miejsca i uderzyłam głową w sufit.

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz