13. Alex

71 20 9
                                    

Mam ochotę spuścić Brandonowi wpierdol. Nelly jest tak roztrzęsiona, że sporo czasu mija zanim się uspokaja. Do tego czasu siedzimy w szczerym polu. Słońce daje mi po plecach i już wiem, że na pewno będę miał je zjarane. Chce mi się pić, ale nic nie mówię. Czekam, aż dziewczyna w końcu się uspokoi. Co prawda przestała płakać, ale nadal tkwi w objęciach Kosmy, kurczowo go obejmując.

Mój brat ma dziwnie zbolałą minę, jakby nie do końca podobała mu się sytuacja, w której się znalazł. No to jest nas dwóch. Wolałbym, żeby Nelly się do mnie przytulała. Jej bluzka przypomina teraz kamizelkę. Miejsca, w których puściły szwy są poszarpane. Przyglądam się bliznom na jej ramionach. W sumie to widzę je pierwszy raz. Zawsze zakrywała je rękawami. Skóra jest zaogniona, ale nie wygląda to tak strasznie, żeby odstawiać aż taką dramę.

— Jesteś w stanie już iść? – pytam, gdy łkanie całkowicie ustało.

— Nie wrócę tam, mówiłam! – syczy.

— Musimy iść po rzeczy. I po rowery.

— To idź!

— Nie chcę już nigdy...

— Dobra, łapię... – nie umiem ukryć wkurzenia w głosie.

Uważam, że przesadza. Już chcę jej to powiedzieć, kiedy napotykam wzrok Kosmy. To co zobaczyłem w jego oczach sprawia, że zachowuję komentarz dla siebie. Jego dłoń czule gładzi jej plecy. Tego już za wiele! Wstaję gwałtownie, otrzepując tyłek z piachu.

— Lepiej wymyślcie przez ten czas dobry bajer, żeby starzy nie wyczaili, że byliśmy w Sadzie! Spotkamy się na skrzyżowaniu!

— Idź już, Alex! – rzuca Kosma oschle.

Mam ochotę walnąć go w pysk. Tak, jestem zazdrosny o uwagę Nelly. I nic nie mogę na to poradzić. Obracam się plecami do nich i maszeruję w stronę zagajnika. Nie sądziłem, że tak daleko odbiegliśmy. Droga zajmuje mi sporo czasu. Słońce daje jak cholera, strasznie chce mi się pić, a jakby tego było mało mam coraz większe problemy z oddychaniem. Kiedy docieram na miejsce, mój oddech przypomina charkot gruźlika. Brandon i Laura zniknęli. Bliźniacy siedzą na powalonym drzewie i popalają fajki, które pewnie dał im Bran. Lilly leży na kocu, z nosem w książce. Słyszy jednak, że przyszedłem i momentalnie się podnosi. Na jej twarzy maluje się autentyczna troska.

— Chryste, Alex. Dobrze się czujesz?

Nie.

— Tak – kłamię. – Masz... wodę?

— Tak, trzymaj – podaje mi na w pół opróżnioną butelkę wody mineralnej.

Ręka mi drży, kiedy odkręcam zakrętkę i przykładam szyjkę do ust. Woda jest letnia, ale i tak przynosi ulgę. Siadam na oślep, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. Nadal ciężko mi się oddycha, w zasadzie jest coraz gorzej. Kiedy w uszach przestaję słyszeć cokolwiek, poza własnym rozpędzonym sercem, pospiesznie kładę się na wznak.

Nienawidzę tego.

Nienawidzę tej bezsilności, która teraz trzyma mnie w garści.

Zamykam oczy i oddycham przez otwarte usta.

Kosma i Nelly na mnie czekają.

Muszę przyprowadzić rowery.

Ktoś klepie mnie w policzek. Otwieram oczy i widzę nad sobą przerażoną twarz Lilly. To dodaje mi sił. Siadam. Z trudem, bo z trudem, ale udaje mi się na powrót usiąść. Przez moment trzymam głowę między kolanami, aż na powrót zaczynają do mnie docierać głosy z otoczenia.

Gdybyś się nie zjawiła... #1 (BĘDZIE WYDANE - wydawnictwo Papierowe Serca)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz