ʜᴜʀᴛ

1.1K 93 45
                                    

TW: internalized homophobia

Pisane od końca lutego więc troszku nieaktualne. Oddanie klucza/kłódki na dachu i plum do oceanu nie jest canon w tej historii. Pierwsza część (z czterech - codziennie wstawię jedną) miała być oneshotem, więc może nieco odstawać od reszty historii.

Gregory i Erwin się nie dogadują, aż w końcu nie wytrzymują. Internalizowana homofobia, hurt/comfort, no i klasyczny debilizm głównych postaci. Zapraszam!

Edytowane przez Jaskra_ i alemqa Dziękuję wam bardzo, śliczne <3

Enjoy!

~~~~

Patrzył pusto po dużym, czerwonym pokoju. Niegdyś kochał to mieszkanie. Było ich bezpiecznym miejscem, z dala od osób, które zawsze sprowadzały go na złą ścieżkę. Czy on tego nie widział? Nie dostrzegał, ile dla niego poświęcił? Czy nieszczere słowa były bardziej wartościowe od prawdziwych gestów?

Ten cholerny kolor.

Zawsze będzie mu o nim przypominał. Do diabła, on myślał o nim bez przerwy, nawet gdy nie przebywał w tym zalanym szkarłatem mieszkaniu. Gregory uznał, że kolor czerwony go prześladuje. Czerwona Italka. Czerwone kredki do oczu, które nadal turlały się po kafelkach w łazience. Czerwony garnitur spoczywający tuż obok tego zielonego. Czerwona krew. Czerwony ubiór pracowników Snr. Buns. Niezagojony, czerwony ślad na szyi po brutalnie zerwanym naszyjniku. Czerwony, czerwony, czerwony. Całe jego życie było naznaczone tą jedną barwą.

Bolało. Bolało, gdy krzyczał, że najwyraźniej napad się nie udał. Gdy mu wmawiał, że go nie słucha. Gdy mu wygarniał, że zachowuje się tak, jak ludzie z Zakszotu, których niegdyś tak krytykował. Przecież to absurd! Czy on naprawdę nie widział tej kolosalnej różnicy między nimi?

Kilka razy przeszło mu przez myśl, że może to on czegoś nie rozumiał. Jednak zarozumiałość i przerośnięte ego utrzymywały go w przekonaniu, że ma stuprocentową rację. Najwidoczniej on nie był w stanie jej pojąć. Trudno. Gregory, choć z natury był wojownikiem, pozwolił mu odejść z zerwanym kluczem w ręku. Nie potrafił się przełamać. Wolał stracić, niż zmierzyć się z niewygodną prawdą. Uciekał przed nią od dawna, lecz ostatnie miesiące uwidoczniły ją. Stał się zbyt desperacki.

Dlatego jeździł radiowozami, kredki wkopywał pod pralkę, która z powrotem wróciła na podłogę, garnitur schował na samym tyle szafy, krew szybko ścierał, do własnego biznesu nie zaglądał, a na szyję nie patrzył. Łatwiej było mu wyprzeć to wszystko, niż przyznać się do błędu. Niż przyznać się do prawdy.

Wywodził się z rodziny wojskowych. Jego przodkowie walczyli w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, w wojnie z Meksykiem, w wojnie secesyjnej, w wojnach światowych, w Korei, w Wietnamie, w Iranie. On sam był w Afganistanie, a gdy to nie wyszlo, ze wstydem powrócił do neonowego miasta Nevady. Nie usiedział w Las Vegas zbyt długo. Nosiło go. Przeprowadzał się do różnych miast w San Andreas, próbując swoich sił jako policjant. W końcu udało mu się zostać szefem. W końcu zdobył sukces. Jego martwy ojciec byłby z niego dumny. Rygorystyczne wychowanie swoich dzieci wreszcie przyniosło sukces. Chociaż jedno z nich osiągnęło coś wielkiego.

Aż potem pojawił się on i wszystko zrujnował.

Erwin Knuckles wszedł buciorami w jego życie i nie zamierzał go opuszczać. A właściwie, to dokładnie to zrobił, lecz w głowie Gregorego zamieszkał na zawsze. Od pierwszych spotkań — w Zakonie, w przesłuchaniówce, na zatrzymaniu drogowym — stało się to nieuniknione. Podawał się za pastora, ale w rzeczywistości był diabłem wcielonym, który opętał umysł niczego niespodziewającego się mężczyzny. Gdyby wiedział, jak ich relacja się rozwinie, nigdy nie przeprowadziłby się do Los Santos.

Wyparcie (Morwin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz