ꜰᴀʟʟ

599 67 30
                                    

— Wyglądasz jak gówno.

Gregory groźnie spojrzał znad sterty papierów, które podpisywał. Trzy papierowe kubki po kawie oraz cztery puszki po wypitych energetykach walały się na podłodze. Mimo takiej dawki kofeiny o zaledwie godzinie siedemnastej, Gregory ledwo trzymał się na krześle. Z tego powodu postanowił zostać w biurze i zabrać się za pokaźny stosik papierzysk. Nie ufałby sobie w tym stanie za kierownicą, a nie chciał też brać nikogo na patrol. Zresztą, było to wzajemne; każdy policjant w LSPD unikał go jak ognia przez jego wzmożoną agresję i skrócony temperament. Dlatego wizyta Jethro w biurze szefa była wręcz szokująca.

— Gibbs, chcesz zawias? Szacunek do wyższej rangi — warknął, głośno klikając długopis na koniec zdania dla większego efektu. — Jestem zajęty.

— Nie wątpię w to — odrzekł cierpliwie 03. — Ale zaraz mi padniesz z wycieńczenia. Bądź na zawał — dodał, krzywiąc się na widok pustych napojów. — Powinieneś pójść do domu, Gregory.

— Wydaje mi się, że to ja jestem tu szefem i to ja mam do powiedzenia kto, gdzie i jak idzie. — Montanha rzucił zastępcy wrogie spojrzenie.

— Jak najbardziej, lecz to ja załatwiłem notatkę lekarską. — Jethro uśmiechnął się chytrze. — A jeśli się jej nie posłuchasz, to mogę napisać do Rightwilla, który, choć w mieście widać go raz na ruski rok, akurat tu może zainterweniować. Sporo osób wysłało mu już maile o twoim... zachowaniu.

Gregory spojrzał oburzony na Gibbsa. Nie był pewien czy ten blefował, ale niezbyt uśmiechało mu się sprawdzanie tego. Rightwill postawił go na owym stanowisku, a jeśli otrzymywał skargi, a teraz na dodatek miał dostać informację, że ignoruje słowa lekarzy i reszty biura szefa, to mogło się to nie skończyć kolorowo. W dodatku, Sonny niezbyt za nim przepadał, a Montanha wolał nie stoczyć się znowu na samiutki dół.

Rzucił Gibbsowi wzrok pełen złości i mało delikatnie wyrwał mu karteczkę. Przejechał po niej oczami.

— Wy jebani zdrajcy — wysyczał, zauważając, że podpis na notatce lekarskiej pochodził od Emilki. — A ja wam się oświadczyć pomogłem...

Sam nie był pewien, czy mówi ironicznie, czy poważnie. Jethro nie dociekał; jedynie pokiwał z politowaniem głową i wskazał na drzwi.

— Idź odpocząć, Gregory. I nie naskakuj na wszystkich dookoła, bo wyrządza ci to więcej szkód, niż pożytku.

— Spierdalaj.

Montanha zakończył rozmowę tą elokwentną wypowiedzią. Trzasnął głośno drzwiami i zostawił zastępcę szefa samego w jego biurze. Zagryzł mocno szczękę, by powstrzymać się od większego wybuchu. Miał nadzieję, że nikogo nie napotka. Gdzieś w głębi siebie czuł wyrzuty, że bez powodu wydziera się na Bogu ducha winną Meliskę czy Mię, ale doprawdy, nie miał już cierpliwości.

Miał przed sobą cały tydzień — gdyż na tyle Emilka wypisała mu notatkę — nicnierobienia. Co on teraz ma ze sobą zrobić? Czuł, że ma za dużo godzin w ciągu dnia, nawet gdy pracował po kilkanaście godzin dziennie, a teraz? Gdy jest w pewien sposób zawieszony? Zostaje mi się napierdolic, pierdolić, lub zapierdolić pomyślał niewesoło. Każda opcja odpadała bez zastanowienia. Nie chciał też z nikim rozmawiać, ani właściwie spędzać czasu, lecz jednocześnie obawiał się zostać samemu ze swoimi myślami.

Przebrał się w cywilne ubrania, a sprzęt policyjny pozostawił w szafce. Nie miał zaparkowanego pojazdu na parkingu Mission Row; jedynie czerwona Itali GTO stała w rogu, lecz nikt, wraz z samym szefem, nie śmiał się jej dotknąć. Gregory krytycznie na nią spojrzał i postanowił pójść pieszo.

Wyparcie (Morwin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz