ᴛᴀʟᴋ

666 82 34
                                    

Zza otwartych drzwi wyłoniła się znajoma postać. Mężczyzna był ubrudzony mąką od tułowia do siwych pasm włosów. Biały proszek zawirował w powietrzu, a zarumieniony Erwin — albo z frustracji, albo ze zmęczenia — stał z nożem do masła wycelowanym w Gregorego.

— Ach, to ty — mruknął zawiedziony, opuszczając nieco "broń". — Myślałem, że przyjechał ktoś, kto ukróci moje cierpienie — dodał melodramatycznie. Montanha nie był pewien, czy Erwin mówił z sarkazmem, czy na poważnie.

— Mogę wejść? — wymamrotał niepewnie. — Co ty znowu narobiłeś, że jesteś cały upierdolony mąką? — dodał, patrząc nieufnie na umorusane ramiona Knucklesa. Ten kiwnął ledwo widocznie głową i wszedł w głąb mieszkania. Gregory podążył za nim, a następnie natychmiast się zatrzymał, napotykając na kompletny bałagan w kuchni.

— Próbowałem zrobić ciasto na pizzę. Zakończyło się... źle. — Montanha wymownie spojrzał na podłogę, gdzie musiało wylądować ponad dwie trzecie produktów. — Poddałem się i zamówiłem — odparł Erwin, po czym nieco defensywnie dodał: — Ale to się mogło zdarzyć każdemu!

— Jestem tego pewien — westchnął Gregory, postanawiając nie pytać jak lepkie ciasto dostało się na sufit. — Jak Kui i Chak?

— Bardzo dobrze. Zdecydowanie wolą spędzać czas z tym lepszym ojcem, który się faktycznie nimi opiekuje. Oh.

— Hej! — oburzył się Montanha. — Na Eclipse zawsze były nakarmione, nawodnione i chętne na zabawę! Odwal się ode mojej opieki nad chomikami.

— Ciekawe dlaczego. Jakoś zawsze, gdy przychodziłem ich psycha była w krytycznym stanie, dopiero po paru minutach w mojej obecności wracały do normalności!

— Posłuchaj--

— Kurwa, czy ty przyjechałeś na Paleto kłócić się o chomiki, czy co? — Erwin wreszcie ukazał swoją irytację.

Gregory poczuł, jakby zderzył się ze ścianą. Po tym dość neutralnym przywitaniu i typowej dla nich luźnej wymiany zdań, po cichu liczył, że wszystko wróciło do normalności i obędzie się bez zawstydzającej rozmowy. Desperacko trzymał się nadziei, że będzie między nimi okej. W przeszłości, kilka dni przerwy od siebie wystarczało, by się niemo pogodzili. Częściowo sądził, że i teraz mogło tak być. Mylił się. Rzeczywistość zweryfikowała.

Los nie był dla niego łaskawy i musiał zmierzyć się z konsekwencjami. Musiał się przełamać, a widząc niezadowolony wyraz twarzy byłego męża, czuł tylko rosnącą chęć ucieczki.

— Nie — odparł cicho. — Chciałem porozmawiać.

— Nie mamy o czym, Montanha.

— Nie umiem... — Gregory zawahał się. Westchnął i spróbował jeszcze raz. — Nie umiem mówić o wielu kwestiach... wprost. Wolę coś pokazać, niż powiedzieć. Chyba nauczyłem się, że słowa gówno znaczą. Gdy tyle osób mówi mi w twarz jedno, a za plecami drugie... Uważam, że lepiej pokazać, że mi zależy gestami, a nie powiedzieć słowa, które nie znaczą... nie muszą znaczyć nic.

Knuckles wpatrywał się w niego z chłodnym zainteresowaniem. Mimo irytacji, nie przerywał mu, a wysłuchał do końca. Gregory odebrał to jako dobry znak.

— Dlatego zazwyczaj coś robiłem... coś, czego chyba nie zauważałeś — rzekł z żalem. — Czasem też ciężko jest mi zrobić coś wprost, zwłaszcza jeśli mam czas na rozmyślenie się. Staram się — powiedział w końcu, lecz w jego głosie nie było słychać wyrzutów. Nie czuł ich. Czuł determinację, niepewność, jak i lekki wstyd. Dziwne połączenie wybrzmiało w jego tonie jako szczera prośba.

Wyparcie (Morwin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz