1 lipca 2020 [brzuchatki w piwnicy]

2 0 0
                                    


Dobry Przyjacielu, ostatnio milczę, choć od początku roku (tak mi się wydaje) obiecuję, że będę pisał częściej. Raz w tygodniu. Albo może codziennie po kilka słów. Albo chociaż raz na dwa tygodnie. Ale dziś jest pierwszy lipca, a ostatnia data to dwudziesty piąty maja. Nic dziwnego, że zamilkłem, przecież wtedy Teodora powiedziała, że postanowiła się w końcu wyprowadzić. Sama, bez Gabriela i nie do niego, i sam nie wiem, czy bardziej mnie to cieszy, czy raczej martwi. Do mieszkania, które przecież za moją sprawą czekało na nią, choć miałem cichą nadzieję, że skoro, mimo moich obaw, nie poleciała do niego zaraz po skończeniu liceum, nawet studiów, to ten dzień nie nadejdzie. Widziałem zresztą przez lata, że choć lubiła siedzieć godzinami w swoim pokoju i zajmować się swoimi sprawami, to każdy wieczór, jeśli była w domu, spędzała ze mną. Przychodziła do salonu i była.

Przywykłem, Przyjacielu. Po prostu przywykłem. Była ze mną tak jak ja byłem z Tatą. Przestałem, bo śmierć nie patrzy na metryki ani na dobre uczynki. Nie powinno mnie to już może tak zadręczać, bo mam tyle lat, że wiem, że w zasadzie mało kto już na to patrzy, zwłaszcza na uczynki. Ale przecież miałem inny cel, wpisując w Ciebie dzisiejszą datę. Zaraz przejdę do sedna. Tak dawno nie pisałem.

Dziś zszedłem do naszej komórki w piwnicy. Jeśli miałbym udowodnić, że czas nie istnieje lub przynajmniej, że jego znaczenie bywa co najmniej wątpliwe, wskazałbym po prostu naszą piwnicę. Rzężąca żarówka sprawiała wrażenie, jakby miała za moment wyzionąć ducha, a ja wtedy zostałbym w ciemności sam, na końcu jednego z wielu korytarzy. Teodora, kiedy była mała, pytała, czy wiem, dokąd prowadzą wszystkie z nich. Zawsze mówiłem, że w każdym jest to samo, po prostu komórki przypisane poszczególnym mieszkaniom. Prawda jednak jest taka, że nie wiedziałem tego i nigdy nie sprawdziłem ani nawet nie miałem ochoty. Wydaje mi się, że moja wersja nie jest prawdziwa. Korytarzy jest zdecydowanie za dużo, by w każdym była komórka dla jednego mieszkania. W kamienicy jest raptem dwanaście mieszkań, korytarzy jest osiem, a w naszym korytarzu są trzy komórki. Wszędzie jest cicho, ciemno i zimno. Surowe ceglane ściany i betonowe klepisko dają absurdalne poczucie bezpieczeństwa zawierzonych im sekretów, ale i lęku, który wydaje się zupełnie naturalny.

Piwnica w naszym domu w Szopieni była jedynym, czego bał się Jakub. Ja sam byłem w niej chyba tylko raz. Do piwnicy schodził tylko Tata i Aniela, po drabinę. Tata dlatego, że traktował dom jak członka rodziny i miał w zwyczaju regularnie go obchodzić. Mówił nam, żeby do piwnicy się nie zapuszczać. Kiedy byłem mały, akceptowałem to bez słowa. Kiedy byłem większy, mówił:

budując piwnicę, siłą faktu schodzimy pod ziemię i naruszamy dom tych, którzy byli tam przed nami. Przestraszyliśmy ich już dość, zasługują na trochę prywatności. Prawda?

Brzmiało to niepokojąco, ale wiedziałem doskonale, o kim Tata mówił. Świadomość, że w naszej piwnicy miałyby mieszkać, na przykład, brzuchatki była dla mnie nader ekscytująca. Często myślałem, że skoro tam są, to mógłbym do nich zejść i zobaczyć je na własne oczy, przekonać się, czy Tata mówił prawdę, czy to wszystko faktycznie było tylko bajką. Ostatecznie jednak nigdy tego nie zrobiłem. Bałem się, lecz nie wiem czego: tego, że Tata zabronił schodzić do piwnicy, a ja złamałbym wtedy zakaz, czy raczej tego, że mogłoby się okazać, że w piwnicy jest po prostu zimno i śmierdzi stęchlizną, a zamiast brzuchatek są tylko myszy albo szczury.

Tylko to też nie czas na brzuchatki. Obiecuję, że wrócę do nich. Nieważne, czy były w naszej piwnicy, czy nie, opowiem Ci o nich, Przyjacielu. Im dłużej piszę, tym bardziej czuję, że jedynym ratunkiem dla mnie będzie tylko spisanie tego wszystkiego. Całe szczęście, że nie zaniedbałem myślownika i sennotesu.

Ale tu i teraz brzuchatki są o tyle istotne, że między innymi, między bardzo wieloma sprawami, to one są powodem mojego dzisiejszego zejścia do piwnicy. W piwnicy trzyma się to, co niepotrzebne, niechciane, zapomniane, zakurzone sentymentami i żalem; wszystko, czego szkoda wyrzucić, ale jednocześnie nie chce się codziennie o tym myśleć. Wydaje mi się, Przyjacielu, że gdybym był pomieszczeniem domowym, byłbym piwnicą. Ale ostatecznie zawsze przychodzi taki dzień, kiedy trzeba coś stamtąd zabrać. Konfrontacja z własnym archiwum jest nieunikniona. Myślę, że mój czas na to właśnie nastał.

dzienniki łukaszoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz