Wspinaliśmy się tak długo, że miałam wrażenie, że podążamy drogą bez końca. Za każdym zakrętem czekały nas kolejne stopnie, a każde rozczarowanie podsumowaliśmy głośnymi westchnieniami. Nie mieliśmy nawet sił rozmawiać.
Gdy dotarliśmy na szczyt schodów, opadliśmy na ostatni stopień, klnąc pod nosem.
– Jak wysoko jesteśmy? – wysapałam, przecierając dłonią spoconą twarz.
– Jakieś siedemset metrów nad poziomem morza. Miasto jest położone na trzystu, więc trochę musieliśmy... się przemęczyć – odparł Roan, którego głowa znajdowała się teraz pomiędzy jego kolanami. Wciąż oddychał nierówno, ale wyglądało na to, że był w dużo lepszej formie ode mnie. Chyba przejście tylu schodów nie zrobiło na nim dużego wrażenia. Nawet kosmyk włosów nie ośmielił się opaść na jego czoło, rujnując tym samym idealną fryzurę.
– Jak to możliwe, że wyglądasz tak... dobrze... po takim męczącym treningu? – spytałam, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziałam na głos swoje myśli.
Roan podniósł się z uśmiechem.
– A więc uważasz, że dobrze wyglądam...
– Dobra, koniec przerwy! Idziemy – zarządziłam i poderwałam się z miejsca.
Weszliśmy do najwyżej położonej, okrągłej komnaty. Roan przywołał do siebie światło i zapalił stare, zakurzone latarnie zwisające smętnie z kamiennych ścian. Gdy tylko zrobiło się jaśniej, rozejrzałam się dookoła. Zewsząd otaczały nas białe posągi przedstawiające kobiety w długich sukniach, trzymające w dłoniach korony. Ostatnia z nich, stojąca na środku, stała z uniesionymi, pustymi rękami. Nad jej głową, na ścianie wyryto jakiś napis, którego nie mogłam odczytać.
Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się słowom napisanym w obcym języku.
– Dam sobie rękę uciąć, że to w twoim języku?
– Może lepiej nie ucinaj tej ręki. To język pierwszych ludzi zamieszkujących Antarem. Na szczęście zachowały się księgi z tamtych czasów i dzięki temu wiemy, jak rozumieć tę inkantację.
Stanęłam na czubkach palców, żeby spojrzeć na twarz posągowej kobiety i zauważyłam, że na jej dłoniach leży mały, szary kamyk. Gdybym nie wiedziała, że to jest magiczne narzędzie, które mogło pomóc nam pokonać Nivena i jego armię, zapewne nawet nie zwróciłabym na niego uwagi. Spodziewałam się, że będzie kolorowy, błyszczący, w jakiś sposób wyjątkowy, skoro ma w sobie tak wielką moc.
– Więc, co tu jest napisane? Instrukcja obsługi? – zażartowałam, ale przeszywający wzrok Roana szybko odmienił mój nastrój.
– Jeśli wstrzymać chcesz słońce, dwóch złapać ma jego końce. Jednak, aby kamień dostać, pokaż swą prawdziwą postać. Gdy sześć razy zabije dzwon, Duch pośle w ich stronę grom. By wygrać, kamień spal i niech zacznie się bal.
– Co to znaczy? Musimy wziąć go razem, to oczywiste. Ale co oznacza dzwon? – zaczęłam głośno rozmyślać.
– Jedno wiem na pewno, trzeba spać kamień w momencie, gdy chce się go użyć. Planujemy zaatakować za cztery dni, więc zrobimy to, kiedy dopłyniemy do Sarivy.
– Gdy sześć razy zabije dzwon... Czy w Zen jest jakaś dzwonnica? – spytałam Roana.
– Jest, w ratuszu. Ale wydaje mi się, że nie istniała w czasach, gdy powstały te świątynie.
– Może wystarczy, że uderzymy sześć razy w jakikolwiek dzwon? Nie, to bez sensu... – Zaczęłam krążyć po komnacie, pod czujnym wzrokiem otaczających nas posągów. – Gdy sześć razy zabije dzwon... Czy dzwonnica na ratuszu działa?
CZYTASZ
Cesarstwo Blasku
FantasyKontynuacja Cesarstwa Cienia. (opis w budowie) Okładka by @idylliczna <3