Rozdział 19

19 4 1
                                    


Wspinaliśmy się tak długo, że miałam wrażenie, że podążamy drogą bez końca. Za każdym zakrętem czekały nas kolejne stopnie, a każde rozczarowanie podsumowaliśmy głośnymi westchnieniami. Nie mieliśmy nawet sił rozmawiać.

Gdy dotarliśmy na szczyt schodów, opadliśmy na ostatni stopień, klnąc pod nosem.

– Jak wysoko jesteśmy? – wysapałam, przecierając dłonią spoconą twarz.

– Jakieś siedemset metrów nad poziomem morza. Miasto jest położone na trzystu, więc trochę musieliśmy... się przemęczyć – odparł Roan, którego głowa znajdowała się teraz pomiędzy jego kolanami. Wciąż oddychał nierówno, ale wyglądało na to, że był w dużo lepszej formie ode mnie. Chyba przejście tylu schodów nie zrobiło na nim dużego wrażenia. Nawet kosmyk włosów nie ośmielił się opaść na jego czoło, rujnując tym samym idealną fryzurę.

– Jak to możliwe, że wyglądasz tak... dobrze... po takim męczącym treningu? – spytałam, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziałam na głos swoje myśli.

Roan podniósł się z uśmiechem.

– A więc uważasz, że dobrze wyglądam...

– Dobra, koniec przerwy! Idziemy – zarządziłam i poderwałam się z miejsca.

Weszliśmy do najwyżej położonej, okrągłej komnaty. Roan przywołał do siebie światło i zapalił stare, zakurzone latarnie zwisające smętnie z kamiennych ścian. Gdy tylko zrobiło się jaśniej, rozejrzałam się dookoła. Zewsząd otaczały nas białe posągi przedstawiające kobiety w długich sukniach, trzymające w dłoniach korony. Ostatnia z nich, stojąca na środku, stała z uniesionymi, pustymi rękami. Nad jej głową, na ścianie wyryto jakiś napis, którego nie mogłam odczytać.

Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się słowom napisanym w obcym języku.

– Dam sobie rękę uciąć, że to w twoim języku?

– Może lepiej nie ucinaj tej ręki. To język pierwszych ludzi zamieszkujących Antarem. Na szczęście zachowały się księgi z tamtych czasów i dzięki temu wiemy, jak rozumieć tę inkantację.

Stanęłam na czubkach palców, żeby spojrzeć na twarz posągowej kobiety i zauważyłam, że na jej dłoniach leży mały, szary kamyk. Gdybym nie wiedziała, że to jest magiczne narzędzie, które mogło pomóc nam pokonać Nivena i jego armię, zapewne nawet nie zwróciłabym na niego uwagi. Spodziewałam się, że będzie kolorowy, błyszczący, w jakiś sposób wyjątkowy, skoro ma w sobie tak wielką moc.

– Więc, co tu jest napisane? Instrukcja obsługi? – zażartowałam, ale przeszywający wzrok Roana szybko odmienił mój nastrój.

Jeśli wstrzymać chcesz słońce, dwóch złapać ma jego końce. Jednak, aby kamień dostać, pokaż swą prawdziwą postać. Gdy sześć razy zabije dzwon, Duch pośle w ich stronę grom. By wygrać, kamień spal i niech zacznie się bal.

– Co to znaczy? Musimy wziąć go razem, to oczywiste. Ale co oznacza dzwon? – zaczęłam głośno rozmyślać.

– Jedno wiem na pewno, trzeba spać kamień w momencie, gdy chce się go użyć. Planujemy zaatakować za cztery dni, więc zrobimy to, kiedy dopłyniemy do Sarivy.

Gdy sześć razy zabije dzwon... Czy w Zen jest jakaś dzwonnica? – spytałam Roana.

– Jest, w ratuszu. Ale wydaje mi się, że nie istniała w czasach, gdy powstały te świątynie.

– Może wystarczy, że uderzymy sześć razy w jakikolwiek dzwon? Nie, to bez sensu... – Zaczęłam krążyć po komnacie, pod czujnym wzrokiem otaczających nas posągów. – Gdy sześć razy zabije dzwon... Czy dzwonnica na ratuszu działa?

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz