4. called my mother in a denny's and lied

28 6 29
                                    

w końcu udało im się dojechać chociaż do miasta. był środek nocy i leo dziękował bogom, że tego dnia nie musieli grać koncertu. spóźnienie się na swój własny koncert byłoby bardzo upokarzające.

— idziemy coś zjeść — poinstruował lester. wyglądał na niesamowicie zmęczonego, chociaż nie można było mu się dziwić. opieka nad szóstką dwudziestolatków należała do najtrudniejszych zadań, jakie kiedykolwiek wykonywał.

bus zaparkował na parkingu denny's. frank zdecydowanie nie przepadał za tym miejscem, ale nie mógł narzekać. pozostało mu to lub głodowanie.

wyciągnął leo z samochodu, cały czas ściskając go za rękę. oczywiście tylko dlatego, że leo jeszcze się nie rozbudził po spaniu w busie.

zajęli miejsca i podali lesterowi swoje zamówienia (biedny, znów musiał załatwiać wszystko dla nich, jakby był opiekunem na wycieczce szkolnej). lavinia próbowało wciągnąć franka w rozmowę, ale był on zdecydowanie do tego niechętny. oczywiście nie chodziło o to, że nie chciał rozmawiać z lavinią. po prostu po kilku godzinach spędzonych w busie chciał się w końcu wyciszyć.

ale wszystko mu w tym przeszkadzało.

— mama do mnie dzwoni — wymamrotał leo, spoglądając na telefon. — muszę odebrać. frankie, pójdziesz ze mną?

więc wyszli z restauracji, odprowadzani dwuznacznymi spojrzeniami całej grupy. każdy doskonale wiedział, co się działo między nimi. obserwowanie tej dwójki skaczącej wokół siebie było jednocześnie niesamowicie męczące jak i zabawne.

— tak, mamo? — zapytał leo, odbierając. frank cały czas ściskał jego dłoń, nie do końca rozumiejąc dlatego musiał tu z nim stać. chociaż gdyby leo nie zapytał, pewnie zaproponowałby go sam. nie wypuściłby go na dwór w środku nocy, nawet jeśli było to zwykłe wyjście przez drzwi. — nie, mamo. tak, śpię dobrze. dziesięć godzin dziennie. — kłamstwo. — nie jem fast foodów. lester nas pilnuje. — kolejne kłamstwo. — jest środek nocy, ale była zamieć i dopiero dojechaliśmy na miejscu. jestem przed hotelem, czekam na zameldowanie i od razu idę spać. — połowiczne kłamstwo. — pewnie z frankiem. tak, mamo, pozdrowię go. i całą resztę też. — nagle twarz leo zrobiła się tak czerwona, jakby zaraz miał wybuchnąć. — mamo! przestań! to tylko przyjaciel, przestań mówić takie rzeczy! muszę kończyć, lester woła nas do środka. serio, mamo! papa, całuję, ucałuj mamę, georgie i calypso ode mnie!

rozłączył się, a rumieniec nadal był silnie widoczny. spojrzał przestraszony na franka, który powstrzymywał śmiech.

— nie słyszałeś, o czym mówiła? — zapytał leo, a frank potwierdził. nie słyszał, ale się domyślał. każdy się domyślał. — dzięki bogom. masz pozdrowienia od mamy. w sensie od emmie, ale jo pewnie też pozdrawia.

— pozdrów je ode mnie gdy znów zadzwonią. wracamy do środka?

— chcę jeszcze chwilę zostać.

i frank się zgodził. było dość zimno, ale leo widocznie nie narzekał, więc wszystko było w porządku. póki leonowi nie było zimno, nie musieli wracać.

nie rozmawiali. ale nie musieli rozmawiać żeby spędzać razem czas. często siedzieli razem w ciszy, czy to w pokoju leona, czy jeździli gdzieś samochodem. odkąd frank zdał prawo jazdy, robili to wyjątkowo często.

— mógłbym cię pocałować — powiedział leo, przerywając ciszę. — ale to byłoby głupie.

frank musiał zamrugać kilkakrotnie, musząc przetworzyć słowa leona. chciał, żeby leo w końcu zrobił pierwszy krok, ale nie wiedział, czy spodziewał się właśnie tego.

— dlaczego głupie? — zapytał spokojnie, chociaż w jego głowie panowała właśnie gonitwa myśli.

— bo jesteśmy tylko przyjaciółmi. dla ciebie.

— przyjaciele chyba mogą się całować — powiedział frank, nie wierząc, że taka głupia rzecz wyszła z jego ust. ale nie mógł się zdobyć na prawdziwe wyznanie, a chęć pocałowania leo była zbyt silna.

leo się zaśmiał. i frank mógłby słuchać jego śmiechu codziennie, już do końca życia.

— okej... więc cię pocałuje. tylko nie uciekaj.

frank obiecał że nie ucieknie. a potem leo go pocałował.

frank nie umiał opisać tego uczucia. całując leo miał wrażenie, że każdy dzień jego życia zmierzał do tego momentu. myślał o tym wiele razy, ale nigdy nie spodziewał się, że będzie się czuć właśnie tak.

nie był to pierwszy pocałunek żadnego z nich. leo przez całe liceum spotykał się z nico, a frank kiedyś umawiał się z jasonem. oczywiście wszystko było zanim jason zdało sobie sprawę, że jest beznadziejnie zakochane w percy.

a frank był beznadziejnie zakochany w leo.

i to wszystko było niezręczne. ale czy w ich przypadku była szansa, że będzie inaczej?

frank czuł, jakby był to jego pierwszy pocałunek. tak jakby przed leo jego świat nie istniał. 

a/n jeszcze 1 albo 2 rozdzialy

the band and i 'valzhangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz