Kimberly
Ten wyjazd był błędem.
Będąc w Buffalo moja relacja z Lucasem była naprawdę w porządku. Mogłam na spokojnie łączyć pracę z życiem domowym i przy okazji zapominać o Rossie, kiedy spędzałam czas u boku Andersona.
Traktowałam go jak kolegę. Później może już bardziej jako dobrego kolegę, a może nawet i przyjaciela. Kiedy jednak dotarliśmy na Mauritius, wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Jeszcze w Stanach czułam, że Luke zdecydowanie za szybko wkrada się w moje łaski, przez co zaczynam darzyć go czymś w rodzaju...
No właśnie, czego?
Jedna wspólna noc oraz cały dzień w jego towarzystwie sprawiły, że moja maska zaczynała powoli spadać mi z twarzy. W Buffalo musiałam ją utrzymywać, by zgrywać pozory szczęśliwej, zwłaszcza przed Rossem.
Ale teraz, tutaj... W tym magicznym miejscu, z grupą tych fantastycznych osób mogłam nareszcie zacząć być sobą. Nie musiałam już udawać szczęśliwej, bo w końcu czułam prawdziwe szczęście.
Wciąż z tyłu głowy miałam nieunikniony powrót do Nowego Jorku, lecz starałam się tym nie przejmować. Przynajmniej na razie.
Siedziałam przy barze, wlewając w siebie kolejne porcje alkoholu. Normalnie unikałam spożywania go w nadmiernych ilościach, oczywiście przez wzgląd na Rossa. Ten człowiek rujnował mi życie i dzięki Lucasowi oraz Clary, zauważałam to coraz wyraźniej.
W tym momencie mogłam sobie nieco wyluzować, dlatego też mój stan upojenia był już na kosmicznie wysokim poziomie. Nie wnioskowałam tego po zawrotach głowy, czy rozmazanym obrazie przed oczami.
Zrozumiałam, jak bardzo jestem pijana, gdy przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w roześmianego Lucasa, opowiadającego jakąś historię, do której nie przywiązałam zbytnio uwagi. Pomyślałam wtedy, że chciałabym, aby tak wyglądało moje życie.
Bez stresu, z normalnym, kochającym mnie partnerem, z grupą przyjaciół oraz rodziną, z którą na pewno odnowiłabym kontakt.
Na razie niestety musiało to pozostać tylko marzeniem, ale ciężko było to wytłumaczyć pijanej sobie. Tym bardziej, kiedy niebieskie oczy Luke'a patrzyły na mnie z taką intensywnością, że robiło mi się gorąco.
Chwilami żałowałam, że nie pozwoliłam mu na tamten pocałunek. Po namyśle dochodziłam do wniosku, że dobrze postąpiłam. W końcu nigdy nie chciałam zdradzić Rossa i miałam zamiar się tego trzymać.
Być może byłam idiotką, ale miałam swoje zasady.
— Słuchasz mnie w ogóle?
Zmieszana wzięłam do ręki kieliszek i przechyliłam go, a chłodna ciecz rozlała mi się po podniebieniu. Luke roześmiał się na widok mojej wykrzywionej miny, co udzieliło się również mnie.
— Przepraszam, zamyśliłam się — Odparłam szczerze, opierając policzek na dłoni.
On dalej się śmiał, a ja miałam kolejną chwilę, by móc mu się przyjrzeć. Miał roztrzepane włosy, które pod wpływem tutejszego klimatu lekko się falowały. On tego nie znosił, lecz mi się to podobało. Ta fryzura dodawała mu uroku.
Dodatkowo ten delikatny zarost, który idealnie komponował się z jego opaloną skórą. Czarna koszula opinająca jego bicepsy i kilka guzików odpiętych od góry.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jego oraz Austina myślałam, że są podobni. Zbliżony kolor włosów, niebieskie oczy, zarost, podobny wzrost. Gdybym nie wiedziała, pomyślałabym, że są braćmi.
CZYTASZ
Our losing game
RomanceOn, czyli kapitan siatkarskiej reprezentacji USA. Ona, czyli nieśmiała wizażystka, która zdecydowaną większość czasu spędza w pracy. On desperacko pragnie miłości, a ona wzbrania się przed tym uczuciem z niewiadomych dla niego przyczyn. *** To prze...