Mamo?

201 6 1
                                    


Jeszcze tego samego dnia wylądowaliśmy w moim samolocie- w drodze do matki.

W samolocie było łącznie 10 osób- Ja Vincent i ochroniarze, piloci.

***

Zadzwoniłam dzwonkiem do małej drewnianej chatki.

Drzwi otworzyła ładna w miare wysoka blondyna.

-Mamo?-rozpoczął Vincent otwierając szeroko oczy

-Vincent i Hailie-powiedziała wwiercając swoje oczy w moją małą bliznę na szyi która powstała w wyniku nieudanej próby samobójczej-Witajcie-otworz yła szeroko ramiona czekając aż padniemy w jej ramiona. Jej  niedoczekanie.

-Lindsay Monet, brawo-mruknełam sarkastycznie-jak to jest zostawić szóstkę dzieci dla swoich prywatnych korzyści?

-To nie tak Hailie, Gabrie-nie dokończyła bo uderzyłam ją w piszczel

-Nie masz prawa o niej wspominać-powiedziałąm chłodno szykując się na danie jej z liścia ale zatrzymał mnie chłodny ton Vincenta

-Nie bij jej. Zrobimy to inaczej- powiedział wyciągają pistolet-idziesz z nami

-Celujesz do swojej matki Vincent-powiedziała kobieta-nie zapominaj się

-O tym czy jesteś moją matką zadecyduje reszta twoich dzieci, idziemy-po tych słowach ochroniarze złapali Lindsay pod ręce i zaprowadzili do samolotu.

Ta przewróciła jedynie oczami. Zirytowało mnie to

-Rafael?

-Tak panno Williams?

-Przeszukajcie dom.

Chłopcy przeszukiwali dom i po 20minutach wrócili.

-Na komputerach pani Lindsay znaleziono nagrania z monitoringu w Pani domu.

-Słucham?!-krzyknełam patrząc na tą związaną szmatę-jak śmiesz ty dziwko?!-nie miałam litości. Złamałam jej nos

Vincent patrząc jak jego matka jest katowana unieuruchomił mnie sadzając sobie na kolana

-Wiem że jesteś zła, ale proszę to nasza matka...

-przepraszam Vincent- powidziałam przytulając się do niego i zalewając jego nieskazitelnie białą koszule łzami. 

Nie dość że zostawiła nas to jeszcze obserwowała to co robimy.

Nienawidzę jej nie dość że Gabriella okazała się być przykrywką, to jeszcze moja biologiczna matka okazała się suką.

Komedia. Już nie wspominając nawet że siedzę na kolanach i wypłakuję się w koszulę wielkiego Vincenta Moneta, który pomagał ojcu porwać mnie i zabić Gabriellę. 

Czy to jest tego wartę?

-Vince-mruknełam wycierając mokre od łez policzki

-Tak Hailie? Już lepiej?

-Tak, dziękuję za troskę. Jednak Vince, to trzeba powiedzieć organizacji. Za cholere nie wiem jak to zrobić-powiedziałam szykując się na kolejny płacz

-Przepraszam Hailie-powiedziała pożal się boże, nasza matka.

-Zamknij ryj, teraz to my mamy problem! Nienawidzę cię! wkopałaś mnie i Vinca w to gówno! Zadowolona z siebie jesteś! osierociłaś nas!-w moim głosie pojawił się żal, nawet nie byłam świadoma jak bardzo potrzebowałam tej idiotki w moim życiu

*** 

Właśnie jadę z Vincentem na spotkanie organizacji. 

Na tylnich siedzeniach leży związana Lindsay.

Ciekawe co powie...

-Jesteśmy-powiedział chłodno Vincent

-Okej-Mruknełam- trzeba to im sensownie wyjaśnić

-oczywiście.

Nasi ludzie zabrali Lindsay z samochodu. 

W drodze do budynku jakieś dziecko rzuciło pytające spojrzenie co skwitowałam śmiechem. Ah ta niewinność dzieci...

-Poproszę dowód-powiedział ochroniarz... jezu kto zatrudnia nie wtajemniczone osoby!

-Prosić możesz, Rossanna WIlliams oraz Vincent Monet 

-Nalegam jednak o dowód tożsamości-powiedział zirytowany ochroniarz sięgając za pasek. Ja jednak byłam szybsza ale chroniąc ochroniarza wyszedł z budynku Adrien Santan

-Co się tu dzieje, Szefowo?-na te słowa ochroniarze od razu odsuneli się, a ten co prosił o dowód padł na kolana, kto ich zatrudnia...

-Wstawaj i wykonuj swoją robotę, bo przeczuwam że to twój ostatni dzień tu.-Powiedziałam trącając go butem.

-Rossanno?-zapytał adrien

-Tak?-powiedziałam spoglądając na niego

-Kogo niesiecie? 

-Na spotkaniu-wtrącił Vincent.

Hailie Monet-Dla mnie nie ma ratunkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz