Rozdział pierwszy. Ciężki przypadek Emmy Levine

694 50 2
                                    

Poczułam, jak samolot zaczyna opadać. Z dłonią przyłożoną płasko do niewielkiego okienka, obserwowałam rosnące migoczące światła miasta. Nie do końca tak to sobie wyobrażałam, a w ciągu ostatnich dwóch miesięcy odtwarzałam sobie w głowie tę scenę bardzo często. Tak często, że można by to podpiąć pod obsesję.

Obraz stworzony przez moją rozmarzoną głowę bardzo różnił się od bezkształtnej połaci czerni, która majaczyła mi przed oczami. Głównie dlatego, że zawsze panował na nim środek dnia. Słońce wisiało wysoko na niebie perfekcyjnie oświetlając zielone pola, białe plamy skupionych owiec i tych urokliwych murków stworzonych z ułożonych na sobie kamieni.

Teraz było ciemno, gęste chmury grożące eksplodowaniem imponującą ulewą, szczelnie przysłaniały księżyc i gwiazdy, a między nimi hulał porywisty wiatr. Mimo tego samolot wylądował gładko na pasie startowym. Przeszły mnie delikatne ciarki żenady, gdy kilka starszych osób wstało ze swoich miejsc i zaczęło klaskać. Nie miałam pojęcia, że coś takiego się robi, pierwszy raz leciałam tą wielką żalazną maszyną, więc nieco zmieszana zostałam na swoim siedzeniu, trzymając już w ręku swój wysłużony plecak z karmelowej skóry.

Jako że nie lubiłam się przepychać, cierpliwie czekałam, aż ludzka masa przepchnie się przez drzwiczki. I to był błąd. Tym sposobem dałam sobie czas na wątpliwości. Moja ekscytacja bladła przy rozsądku, dobijającym się gorliwie do mojej czaszki.

Coś ty najlepszego zrobiła, Emmo? Kiedy wyjdziesz z samolotu zostaniesz zupełnie sama na obcej ziemi.

W sumie już tak było, ale postawienie stopy na obcym kontynencie wydawało mi się jakimś symbolicznym punktem, z którego nie ma odwrotu.

Lęk niespiesznie wspinał się w górę mojego kręgosłupa. Niedawno skończyłam liceum i do dziś nie wiedziałam, co chcę robić ze swoim życiem. Nie miałam planu, nie miałam celu, nic nie wiedziałam na pewno. Z tego opisu nie wynikało, że jestem osobą, która posiada odpowiednie kompetencje i zakres umiejętności wymagany w takich samotnych podróżach. Czułam się jak dziecko zagubione we mgle...

Ale zaraz,zaraz przecież w domu miałam dokładnie te same odczucia. Właśnie dlatego tutaj byłam. Wzięłam głęboki wdech, doprowadzając się do porządku. Niezależnie od pożerającego mnie stresu, nie było już odwrotu. Byłam tutaj, kilka kroków od swojego marzenia i nie dałabym rady się cofnąć nawet, gdybym chciała. Mogłam tylko przeć do przodu.

Wyszłam z samolotu już z większym poczuciem lekkości i skierowałam się do hali odbioru bagażu. Wiatr smagał mi włosy, a z chmur rzeczywiście zaczęły wymykać się pierwsze krople deszczu. Owinęłam się ciasno ramionami, gdy moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przyspieszyłam kroku.

W obszernej hali skąpanej w białym nieprzyjemnym świetle było tłoczno i gwarno. Przez szum głosów przebijały się różne nieznane mi języki. Hiszpański, francuzki i jeden z twardym, surowym brzmieniem, który chyba musiał być niemieckim. Lawirowałam między ludźmi z kartą pokładową i identyfikatorem bagażu przyciśniętymi do piersi, powoli i metodycznie torując sobie drogę do strefy odbioru bagażu, aż zatrzymałam się przed pracującą cicho karuzelą bagażową.

Z rosnącą niecierpliwością obserwowałam nadjeżdżające torby. Po krótkiej chwili różne kształty, kolory i rozmiary zaczęły mi się zlewać w jedno. Niektóre były ozdobione naklejkami, wstążkami lub breloczkami, inne były proste i nijakie. I póki co żadna z nich nie należała do mnie, a otaczający mnie tłum zaczął się rozluźniać z każdą sekundą coraz bardziej. Wkrótce przy tej konkretnej taśmie zostałam już tylko kilka osób. Oczywiście, że moja walizka musiała się zawieruszyć gdzieś na końcu. Znając moje szczęście wyjedzie jako ostatnia.

🍀Somewhere over the rainbow🍀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz