Rozdział 23

22 4 1
                                    


Roan wypadł z kajuty, potykając się o własne nogi. Czułam, jak cienie zaciskają się wokół nas. Odepchnęłam je swoją mocą i pobiegłam za chłopakiem, który nieudolnie przepychał się przez wąski korytarzyk. Żołnierze przelewali się jeden za drugim, biegli w stronę drabiny prowadzącej na pokład. Mrok rozsuwał się przed sha'ri w pelerynach z herbem Antarem na plecach, które służyły ich identyfikacji.

Teraz dzięki złotej przypince na piersi, która odznaczała każdego hes'ti, moje oczy odszukały Roana w tłumie. Chwyciłam go za rękę, którą początkowo wyszarpnął z uścisku.

– Jeśli nie chcesz marnować mocy, pozwól sobie pomóc! – warknęłam, zadzierając brodę, by spojrzeć w jego zimne, piękne oczy. – W tej ciemności nic nie zobaczysz.

Był wściekły, to było oczywiste. Nie mogłam go za to winić. Sama siebie nienawidziłam, wiedząc, że to, co działo się teraz nad naszymi głowami, to była moja wina. To ja sprowadziłam na nas niebezpieczeństwo. A jednak myślałam, że Roan zrozumie, dlaczego to zrobiłam.

Walczył ze sobą. Otworzył usta, by coś powiedzieć, by po chwili je zamknąć i pokręcić głową. W końcu ścisnął moją dłoń.

Nad nami zawrzało. Usłyszałam charakterystyczny odgłos wystrzału.

Roan ruszył biegiem dalej, ciągnąc mnie za sobą. Roztoczyłam nad nami cienistą barierę, gdy znów rozbrzmiał strzał. Kula przeszyła powietrze, odbiła się od mojej tarczy i trafiła w pierś mężczyznę idącego obok mnie. Zamarłam. To było tylko kilka sekund.

– Li, rusz się!

Ciało Roana zalśniło i już po chwili wyrzucił świetlne promienie w stronę trzech napastników, którzy pojawili się w zasięgu naszego wzroku. Trzy szybkie uderzenia powaliły ich na ziemię. Zauważyłam, że chłopak pośpiesznie wyjął ich rewolwery i rzucił je żołnierzom, nie-magom, którzy szli za nami.

Wpatrywałam się w ciało człowieka, który jeszcze przed chwilą stał obok mnie. Teraz jego puste, szeroko otwarte oczy wgapiały się w sufit, a czerwona plama na piersi powiększała się z każdą chwilą. Pierwsza ofiara naszej wojny.

Roan złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.

– Ogarnij się, zabójczyni – warknął, świdrując mnie swoim spojrzeniem. – Nie czas teraz na opłakiwanie.

Gdy dotarliśmy do drabiny, blondyn wyciągnął pistolet, który trzymał w kaburze zaczepionej przy swoim biodrze. Korytarze, wciąż pogrążone w ciemności, teraz były opustoszałe. Wszyscy pozostali już wyszli.

– Pójdę pierwszy – rzucił. Na górze szalała już bitwa, jej odgłosy niosły się głośnym echem pod pokładem. Nie wiedzieliśmy, co zastaniemy, gdy stąd wyjdziemy.

Mógł sobie darować tę swoją szlachetność. Był przecież na mnie zły. Chyba wolałam, żeby na mnie wrzeszczał, zamiast zgrywania bohatera i udawania, że wszystko jest w porządku.

– Przecież to wszystko przeze mnie – palnęłam. – Ja powinnam pójść pierwsza. Nie ma sensu, żebyś więcej dla mnie ryzykował.

Uniósł brew, a po chwili uśmiechnął się kpiąco, co sprawiło, że w jego policzkach pojawiły się zagłębienia.

– To niczego nie zmienia – odparł. – Jeśli przeżyjemy, odegram się za ten beznadziejny pocałunek.

Prychnęłam, w duchu jednak ciesząc się, że zażartował. Jednak mnie nie nienawidził. W każdym razie, nie tak bardzo, jak się tego spodziewałam.

– Beznadziejny?

– A jak go nazwać, skoro posłużył jedynie realizacji twojego niecnego planu? – Przewrócił oczami.

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz