Część 11 ~ Propozycje

82 21 9
                                    

Wszyscy pożegnaliśmy Collina, który tego ranka opuścił Księżyc i miał na niego wrócić dopiero pod koniec czerwca. Na moją listę obowiązków doszło pocieszanie Leah, że nic mu nie będzie i za niedługo do niej wróci (nadal nie rozumiałam co ona w nim takiego widzi).

Moją rutyną stało się również codzienne przesiadywanie na drzewie razem z Asherem po jego treningu, co właśnie miałam zamiar uczynić. Wyszłam na zewnątrz przez rozsuwane drzwi i ruszyłam górzystą ścieżką.

Postanowiłam zatrzymać się po drodze przy sadzie jagolin, aby zrobić zapas kucharzom, którzy mnie o to poprosili, oraz zebrać trochę dla siebie.

Dzisiejsza pogoda zdecydowanie należała do tych pięknych. Było ciepło, ale dzięki delikatnemu wietrzykowi temperatura nie była aż tak odczuwalna. Lato znajdywało się tuż za rogiem. Dzięki braku Słońca nie miałam potrzeby zużywania dziennie całej tubki kremu z filtrem, co było niesamowitą ulgą i równie bardzo się z tego cieszyłam. Księżycowe warunki były wręcz dla mnie stworzone.

Dotarłam do wysokich krzewów obrośniętych niebieskimi gigantami i zaczęłam je zrywać, po czym wkładać do wiklinowego kosza, który ze sobą wzięłam. Pewnie myślicie, że takie samolubne zbieranie było nie w porządku i dla innych też powinno wystarczyć. Otóż mam dobrą wiadomość, że owoców zasadzonych było tak dużo, że nie zdołałabym ich unieść, a i tak nie potrzebowałabym aż tak dużej ilości. Oprócz tego jagoliny rosły w zastraszająco szybkim tempie - ledwo zrywałam jedną, a na następny dzień w jej miejscu wyrastała kolejna, w pełni dojrzała.

Mocno zaangażowałam się w powierzone mi zadanie, dlatego kosz bardzo szybko zaczął się zapełniać. Podczas przyglądania się, aby wybrać, jak najładniejsze okazy, nuciłam swoje ulubione utwory i odpłynęłam myślami do świata relaksu i ciszy. To było przyczyną niedosłyszenia wołającego mnie zachrypniętego mężczyzny...

- Panno Stangler? - usłyszałam, po czym momentalnie ucichłam i znieruchomiałam.

Co za przypał.

Szybko przeanalizowałam usłyszany przeze mnie głos i doszłam do wniosku, że kiedyś go już słyszałam. Nie mogłam sobie, jednak przypomnieć kiedy. Zmusiłam się więc do odwrócenia i ujrzałam pomarszczonego, jak mops starca, który życzliwie się do mnie uśmiechał.

- Johnny? - zdziwiłam się, a potem szybko się zreflektowałam - eee, przepraszam, proszę Pana...?

Mężczyzna ciepło się zaśmiał i stanął przede mną.

- Mów Johnny i się nie przejmuj - powiedział i zabrał mi jagolinę z koszyka.

Przypomniało mi się, jak zrobił to samo z kwaśnymi żelkami, kiedy trzy miesiące temu się tu pojawiłam. Właściwie był to ostatni raz kiedy go widziałam, a co dopiero z nim rozmawiałam. Przerażające, jak ten czas szybko zleciał.

- Chciałem z tobą porozmawiać, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko - dodał po uprzednim przeżuciu - na mniej i bardziej ważne tematy.

- Oczywiście, nie ma problemu - odparłam i spojrzałam mu niepewnie w oczy.

Johnny uśmiechnął się pogodnie.

- Wybornie. W takim razie zacznę od mniej poważnych rzeczy. Jak ci się tu żyje? - zapytał.

Zbyt pięknie żeby było to prawdziwe.

- Naprawdę dobrze. Księżyc jest miejscem, które bez dwóch zdań mogę nazywać domem - powiedziałam i również się uśmiechnęłam.

- W takim razie niezmiernie się cieszę. Powiedz mi, jak ci idzie z koszmarami?

- Myślę, że całkiem nieźle, a przynajmniej tak mówi mi moja współpracowniczka - odparłam po krótce.

Rozkwitłam w świetle KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz