Rozdział 17

59 5 2
                                    


„W tym właśnie sęk, że Czas nie znosi, aby go zabijano.

Gdybyś była z nim w dobrych stosunkach,

zrobiłby dla ciebie z twoim zegarem wszystko,

czego byś chciała."


ALICJA

Wbiegłam po schodach do mieszkania, niemal się na nich wywalając. Panujące w nim przejmujące cisza i chłód, zdawały się dotykać mnie aż do kości. Nienawidzę zimy a jeszcze bardziej nienawidzę marznąć. Podkręciłam temperaturę. Nie czekając aż pomieszczenie wypełni się ciepłem ruszyłam pośpiesznie do kuchni licząc, że uda mi się zdążyć coś ugotować nim Kamila wróci z pracy. Obiecałam, że przygotuję jej jakąś pyszną kolacyjkę, której sama nie będę miała możliwości zjeść. Nie dla psa kiełbasa. Moja kochana przyjaciółka, zamierzała spędzić ten wieczór ze swoim chłopakiem a ja w tej całej historii robiłam tylko za dobrą wróżkę i kucharkę. Przy okazji liczyłam na to, że może wybaczy mi to co zamierzam jej wyznać.

Żałosne. Wiem.

Jako singielka, nie miałam planów na ten wieczór, dlatego przygotuję im wszystko i ulotnię się szybciutko do Janka, który aktualnie też był samotny, bo Maciek okazał się kolosalnie wielkim dupkiem i który będzie na mnie czekał z winem i chipsami. Jest też megaprzystojnym, dobrze zbudowanym szatynem o piwnych oczach i najbardziej seksownych dołeczkach w policzkach jakie kiedykolwiek widziałam a do tego zabawny, troskliwy, opiekuńczy i niestety, jak już zapewne zdążyliście zauważyć, jest gejem. Ku rozpaczy wszystkich znanych mi kobiet. Ja to mam jednak szczęście do facetów. Niemniej, ciągle żyję nadzieją, ponieważ mój przyjaciel zapewnił, że jeśli kiedykolwiek postanowi być hetero to będę jego pierwszym wyborem. Szanse nikłe, ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych, prawda?

Walentynki. Tak, to właśnie ten dzień.

Huuurrraaa... rzygać mi się chciało.

Nie żebym miała coś przeciwko, ale nie jest to moje ulubione święto. Nigdy nie było. Zwłaszcza, że obiekt moich wieloletnich westchnień w tym okresie znajdował się jakieś sześćset kilometrów ode mnie. Zawsze odnosiłam wrażenie, że ludzie w ten dzień na siłę próbują udawać kogoś kim tak naprawdę nie są i zmuszają się do uczuć, których nie ma. A najbardziej żal mi było tych nieszczęśników, którzy w tym walentynkowym szaleństwie popadają niemal w depresję, ponieważ są sami i na siłę próbują znaleźć kogoś z kim będą mogli spędzić to jakże ważne święto. Kurde to tylko jeden głupi dzień. A co z resztą dni w roku?

No, ale nie jestem ekspertem od związków ani tym bardziej od romantycznych uniesień. Kochałam tylko raz, do szaleństwa. Później strasznie cierpiałam. Nigdy więcej nie chcę przechodzić przez to samo.

A wracając do Kamili i Mariusza, jej idealnego chłopaka, to nie są oni jakimiś wielkimi romantykami. Zwłaszcza Kamila, ale zauważyłam, że w ostatnim czasie się starała. Spotykali się już ponad rok. Większość, tego typu okazji spędzali u niego przez co nigdy nie musiałam się ewakuować. Ostatnie miesiące były dla nich dość ciężkie. Po śmierci męża jego matka wprowadziła się do niego, niby na jakiś czas, ale jakoś mi się nie wydaję, żeby to miało się wkrótce zmienić, przez to trochę oddalili się od siebie, co ewidentnie ją dołowało. Ponieważ, szanowna mamusia miała w sobie coś z Cruelli de mon. Możliwe nawet, że zjadała małe szczeniaczki na śniadanie.

Kama przybiega do mieszkania, wpadając do środka niemal z takim samym impetem co ja kilkadziesiąt minut wcześniej.

– Ale zapachy! — Krzyknęła już od przedpokoju pośpiesznie zrzucając z siebie płaszcz i buty.

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz