Rozdział 29

19 4 0
                                    



Przemknęliśmy z Roanem zatłoczonymi uliczkami, którym przelewali się magowie i członkowie regularnej armii wyposażeni w rewolwery. Dziękowałam Duchowi za pełnię, dzięki której moja moc wzrosła na tyle, że byłam już w stanie przynajmniej uformować barierę. Kule omijały nas, podobnie jak moc sha'ri, którzy nie oszczędzali się w boju. Cieniste kształty były coraz wyższe i coraz bardziej przerażające, a pociski czarnej materii zdawały się nie kończyć.

Wszędzie, gdzie pojawiali się hes'ti i towarzyszące im światło, tam tkacze cienia upadali jeden po drugim, tworząc wyrwy w tłumie maszerującym w stronę pałacu. Ich obecność dawała mi nadzieję, ale wiedziałam, że musieliśmy się pospieszyć. Nieliczni magowie światła, którzy pozostali przy życiu, powoli tracili moc. Roan, który był jednym z najsilniejszych hes'ti, obecnie mógł jedynie utkać kulę światła wielkości pomarańczy.

Teraz wszystko zależało od nas. Miałam tylko nadzieję, że się nie spóźnimy.

Oblekliśmy się ciemnością i przekroczyliśmy bramę. Wrażenie, że oczekiwano nas w pałacu, było coraz silniejsze. Nikt nie pilnował budynku, chociaż byłam pewna, że gdyby ktoś inny zdecydowałby się zbliżyć do jego murów, z ciemności wyskoczyłoby kilku sha'ri i natychmiast pozbyło się nieproszonego gościa. Niven chciał, żebyśmy weszli do środka.

Czułam się obserwowana, pomimo ukrycia w cieniu. Wkraczaliśmy do paszczy lwa z niewielkimi pokładami mocy i bez żadnego planu. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale nie dbałam o to. Zbyt dużo już zrobiłam przeciwko swoim przyjaciołom. Tym razem musiałam pójść za nimi w ogień.

W pałacu panował mrok, rozświetlany jedynie przez wiszące gdzieniegdzie lampy w kształcie łez. Wątłe światło sączące się ze szklanych form zdawało się wytyczać nam drogę. Szliśmy więc ich szlakiem, nieuchronnie zbliżając się do spotkania z Nivenem, które dla nas zaplanował. Roan machnięciem dłoni gasił za nami wszystkie lampy.

– Mogę zaabsorbować światło, niewiele, ale chociaż tyle, by się bronić, gdy będzie trzeba – szepnął, widząc moje pytające spojrzenie.

Nie mogliśmy już zawrócić. Cokolwiek miało się stać za kilka chwil, byłam na to gotowa. Chciałam zakończyć to raz na zawsze.

Dla moich przyjaciół.

Ścieżka wytyczona przez światło prowadziła nas ku sali tronowej. Z każdym krokiem odgłosy, które stamtąd dobiegały, stawały się coraz głośniejsze. Przytłumione męskie głosy pogrążone w dyskusji i okrzyki bólu, które brzmiały bardzo znajomo. Wiedziałam, że wszystko zostało wyreżyserowane przez Nivena. Chciał, żebym właśnie to usłyszała. Nie mogłam pozwolić się zastraszyć. Nie tym razem.

Stanęliśmy pod wielkimi, ciężkimi drzwiami, z wygrawerowanymi złotymi ornamentami wijącymi się dookoła klamek. Roan przyjął postawę obronną, gotowy do walki. Popatrzył na mnie i skinął głową, pozwalając mi pchnąć drzwi.

Kiedy wkroczyliśmy do środka, wejście zamknęło się za nami z głośnym trzaskiem. Było to dla mnie oczywiste, że strażnicy Nivena pilnowali, by nikt nie opuścił tego pomieszczenia. Uniosłam głowę i natychmiast napotkałam wzrok tego, który nas tutaj sprowadził. Książę, czy raczej cesarz, siedział na środkowym tronie, z głową opartą na łokciu i uśmiechał się szeroko.

– Li, w końcu przyszłaś! – odezwał się, a jego głos poniósł się echem po całej wielkiej sali. – Nie mogliśmy się ciebie doczekać.

Oderwałam od niego spojrzenie i... zamarłam, dostrzegając, kto siedzi obok Nivena.

Zaria wyprostowana jak struna i zimna, niczym posąg. Nie walczyła z nim, nie próbowała strącić go z jego tronu, ani odebrać mu korony, którą nosił na głowie. Siedziała obok i po prostu patrzyła przed siebie bez śladu emocji na twarzy.

Cesarstwo BlaskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz