Kimberly
Powrót do Buffalo nie należał do najłatwiejszych. W sumie ostatnie trzy/cztery dni były niezbyt przyjemne.
Po pierwsze - pocałowałam Lucasa, będąc wciąż w związku z Rossem, co było ogromnym błędem.
Po drugie - Ross w tamtym czasie wydzwaniał do mnie zdecydowanie za dużo, przez co Luke zaczął z pewnością coś podejrzewać.
Po trzecie - przez własne poczucie winy musiałam odrobinę odsunąć Luke'a, co niekorzystnie wpłynęło na naszą relację. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Po czwarte - Clary przestała się do mnie odzywać, kiedy dowiedziała się od Olivii o pocałunku moim i Lucasa.
Po piąte - Ross po powrocie nie dawał mi spokoju, ponieważ zatrzymałam się w hotelu, zamiast wrócić do domu.
W niedzielny poranek nawet pofatygował się i odwiedził mnie w salonie. Obiecywał, że się zmieni i zrobi wszystko, żeby żyło mi się z nim lepiej. Okazywał mi czułość, jakiej od dawna w nim nie było. Ba! Nawet mnie pocałował. Nie tak zachłannie czy z pożądaniem, tylko tak po prostu... tak delikatnie i z miłością, jak dawniej.
Być może dawna Kimberly uwierzyłaby w te jego wielką przemianę. Ale obecna wie, że Ross nigdy się nie zmieni. Dlatego nadszedł czas zmian, a w moim życiu nie ma więcej miejsca dla kogoś jego pokroju.
Niestety wyniesienie się do hotelu nie gwarantowało mi spokoju. Ross nie lubił przegrywać i wyraźnie nie zamierzał odpuszczać, dlatego bez przerwy do mnie dzwonił oraz pisał.
A ja z tyłu głowy nieprzerwanie miałam te wszystkie rzeczy, jakie prawdopodobnie ujrzą światło dziennie, gdy tylko Ross dostanie pozew rozwodowy.
Wtorek na szczęście, jak na razie był dla mnie wyjątkowo łaskawy, chociaż martwił mnie brak jakiegokolwiek odzewu od Andersona. To raczej niepodobne do niego. Albo po prostu tak sobie ubzdurałam, licząc, że będzie za mną biegał po tym, jak źle go potraktowałam.
No cóż.
Miałam tego dnia jeszcze dwie klientki, z którymi powinno mi pójść całkiem sprawnie, ponieważ były umówione na brwi. Słowo „powinno” jest tutaj kluczowe, bo pierwsza miała przyjść Olivia, a po niej Clarissa.
— Cześć i czołem! — o wilku mowa. — Doceń to, że jestem przed czasem. — Roześmiała się, następnie usadawiając się na hokerze.
— Akurat jestem w trakcie przerwy obiadowej, ale... — Zaczęłam z ustami pełnymi sałatki, lecz Liv mi przerwała.
— Nie no, spoko. Zjedz sobie. — Machnęła ręką. — Więcej czasu na plotki.
Na to właśnie liczyłam. Będę mogła się dowiedzieć, co z Lucasem i dlaczego nagle postanowił milczeć.
— To opowiadaj, jak było u rodziców? — Zaczęłam bezpiecznie.
— Świetnie! Powiedzieliśmy im z Xavierem, że niebawem bierzemy ślub. Ekstra, co?
Jej podekscytowanie było zaraźliwe. Sama chciałabym dostać jeszcze jedną szansę od losu i wziąć swój wymarzony ślub, a później założyć rodzinę z miłością mojego życia. Tego niestety nie mogłam mieć z Rossem. Nie mogłam i nie chciałam. Już nie.
— Och, Liv! To fantastycznie! Tak bardzo się cieszę waszym szczęściem. — Uśmiech sam pojawił mi się na twarzy i czym prędzej poszłam uściskać dziewczynę. — Pokaż pierścionek!
Olivia wysunęła dłoń przed siebie, a przed moimi oczami błysnął różowy kamień na srebrnej obrączce. Pasował do niej zdecydowanie.
— Jesteśmy ze sobą już cztery lata, myślałam, że nigdy się nie doczekam. — Wciąż się śmiała. — Chciał oświadczyć mi się na wakacjach, ale zapomniał zabrać pierścionka, więc oświadczył się w sypialni od razu po powrocie.
CZYTASZ
Our losing game
RomanceOn, czyli kapitan siatkarskiej reprezentacji USA. Ona, czyli nieśmiała wizażystka, która zdecydowaną większość czasu spędza w pracy. On desperacko pragnie miłości, a ona wzbrania się przed tym uczuciem z niewiadomych dla niego przyczyn. *** To prze...