Prolog

23 9 1
                                    


Sto, a może i nawet milion lat temu zanim świat ewoluował do tego stopnia jaki teraz jest; żyła sobie pełnią życia wioska. Tętniła radością i szerokimi uśmiechami na twarzy. Ciche chichoty gubiły się w mrokach lasu, który był tuż obok nich. Jedno ciekawe dziecko postanowiło z ciekawości zanurzyć się w tych ciemnościach. Z marnym skutkiem, a potwornymi konsekwencjami...
Odszedł sam w głąb lasu beztrosko, nie myślał zbyt wiele, w końcu był tylko dzieckiem. Bezbronnym, które może łatwo wpaść w pułapkę bez wyjścia.

— Pomocy! — krzyknął przeraźliwie, kiedy ciemność zaczęła go do siebie przyciągać. Rozprzestrzeniła się po jego całym ciele jak zaraźliwa bakteria.  Nikt mu nie mógł pomóc, nic zaradzić. Pozostał sam sobie. — Niech ktoś mi pomoże, błagam...

Wyciągnął rękę przed siebie, starając się ją utrzymać jak najdalej się dało. Ciemność jeszcze nie dosięgnęła jego ręki, ale jego ciało już tak. Pochłonęła go, bez większego wysiłku. Odbierała całą jego siłę. Aż w pewnym momencie i rękę dosięgnęła czarna smoła. Spojrzał z przerażeniem na swoją dłoń. Wyciągnął jeden palec jak najdalej i dotknął ziemi. Jeśli miał to być jego koniec to chciał ostatni raz dotknąć ziemi. Ostatni raz głęboko odetchnąć powietrzem, ale tego już nie uczynił. Zamknął oczy, poczuł jak w płucach brakuje mu powietrza. Jeśli ktoś tam był, jeśli ktoś go zauwazyl, i tak było za późno. Ciemność go pochłonęła bezpowrotnie...

Nagle na swojej ręce poczuł uścisk. Ktoś go złapał, starając się wyciągnąć z ciemności. Otworzył lekko oczy, chcąc upewnić się, że to prawda. Że ktoś chce go uratować, że jednak nie zostanie szybko zapomniany. To, co zobaczył przed sobą, sprawiło, że po policzku spłynęła mu łza. Chłopiec, najprawdopodobniej w jego wieku z całych sił próbował go wyciągnąć, chciał go uratować.

— Nie bój się, uratuje Cię — powiedział z determinacją, ciągnąć jeszcze mocniej jego rękę. — Nie zostawię Cię.

— Pomóż mi... — szepnął, zamykając oczy. Myślał, że to już jego bezpowrotny koniec, a jednak. Ktoś mu pomógł, nie dając mu umrzeć. Nie był nawet pewien do końca jak wygląda jego wybawca. Zamknął oczy w najgorszym momencie jego życia, kiedy ono jeszcze długo miało trwać.  Niech to wszystko szlag trafi...

Wziął głęboki wdech, tak jakby zaraz miał wpaść do wody i sie z niej nie wynurzyć. Jego ciało było odrętwiała, ale nie czuł już na sobie tej ohydnej mazi, która przeszyła całe jego ciało jakiś czas temu. Właśnie, jak długo spał? Gdzie teraz się znajduje? Co z nim będzie?
Na jedno pytanie sam sobie odpowiedział w głowie; tego wszystkiego się nie dowie, jeśli najpierw nie otworzy oczu. W końcu w ciemnościach nic nie dostrzeże, sam się o tym przekonał. Jednak coś go powstrzymywało. Bał się, ale czego? W końcu został uratowany, a może to byl sen? Dotknął palcami swojej dłoni, czując nadal dotyk chłopaka, który go uratował. To nie mógł być sen. Ten sen byłby zbyt realistyczny. Nareszcie postanowił; otworzy oczy. Zrobi to, choćby miało się okazać, że spełni się jego z najgorszych scenariuszy.

Otworzył powoli oczy, po chwili je lekko przymrużając. Jasność, jaka panowała w pokoju w którym się znalazł wręcz go oślepiała. Leżał na dwuosobowym łóżku, przykryty pod same gardło kołdrą. Ktoś naprawdę zadbał o niego, ponieważ koło jego łóżka na maleńkiej szafce znalazł się kubek ziół leczniczych. Ich aromat dało się wyczuć z kilometra. W wioseczek były one uważane za wyrób samych Bogów, ponieważ potrafiły zdziałać prawdziwe cuda. Otworzył szerzej oczy, by porozglądać się po pokoju. Oparł się ostrożnie o ścianę, starając się rozpoznać jakikolwiek szczegół. Bywał w każdym domu w wiosce, nawet u tych, którzy niekoniecznie życzyli sobie jego obecności. Lubił różne miejsca, a tymbardziej ludzi tam mieszkających. Prawie wszyscy w wiosce znali go właśnie z tego.

Żywe ptakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz