Czasami. Tylko czasami, jadę samochodem gdy zegar na radiu wybija drugą w nocy i płaczę. Płaczę, wracając od ciebie. I choć można by tak pomyśleć to nie dlatego że jest źle. Nie. Było naprawdę super i cieszę się z tego. Ale gdy tylko myślę, jak super było... wracają też słowa, które powiedziałeś mi jakiś czas temu. Słowa które, mimo że wtedy mój nietrzeźwy umysł nie wziął jakoś do siebie, to serce rozbiły na milion kawałków, dopiero rano dając znać, jak bardzo bolało. I teraz słyszę je za każdym razem gdy jest dobrze. Bo boję się że kiedy nie będzie. Nie teraz. Nie za tydzień ani nawet miesiąc. Za parę lat. Że kiedyś słowa te się spełnią, a ja jedynie do kogo będę mogła mieć pretensje to do samej siebie. Bo wiedziałam. I tylko strach przykrywa wtedy wszystko, co dobre.
Parę słów, które jak za użyciem magicznej różdżki spowodowały, że wszystkie te rzeczy, które mówiłam, że chciałabym zrobić przestały mi dziewczyn w głowie... no może nie przestały, lecz zmieniły swoje znaczenie. Teraz są negatywne. Teraz ich nie chce. Podparta do muru konieczności, a nie wyboru. Nie lubię być zmuszana. A tak się właśnie czuję.
Tak więc czasami płaczę. Gdy jestem sama i nikt tego nie widzi prócz przejeżdżających aut co paręnaście minut. Czasami płaczę.