Prologue

395 33 12
                                    

❛ ━━・❪ CARBONARA ❫・━━ ❜
Kilka godzin później

             Siedziałem w swoim mieszkaniu na kanapie. Obok mnie znajdował się Erwin, którego przytulałem. Jednak wiedziałem, że wolałby, żeby był to Montanha.

             — To nie twoja wina Siwy. — powtórzyłem kolejny raz.

             — Puściłem go... — jęknął załamany, chowając twarz w dłoniach.

             — Równie dobrze możesz obwiniać Capelę.

             Nie odpowiedział. Mocniej go przytuliłem, zaczynając głaskać po plecach, gdy zobaczyłem na jego policzku łzę.

             — Czemu ja jestem takim idiotą... — szepnął. — Czemu ja wcześniej mu nie powiedziałem...

             — On też cię kochał Erwin. — powiedziałem cicho. — Też ci nie powiedział, mam rację?

             Kiwnął głową, pociągając nosem. Wiedziałem, że teraz nie będzie łatwo. Kukel zakochał się w nim po uszy i było to jasno widać już na pierwszy rzut oka.

             — Jesteś głodny? Chcesz coś zjeść? — spytałem.

             Zaprzeczył, nawet nie podnosząc wzroku. Jedynie w milczeniu wpatrywał się w to samo miejsce na podłodze.

             — Chcę do Grzesia. — wyszeptał.

             Przykro mi było patrzeć na złamanego Erwina. Ledwo się pozbierał po toksycznym pseudo-związku z Dorianem, a teraz przeżywa śmierć ukochanego, któremu nigdy nie powiedział, że go kocha.

             Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Zostawiłem go w kurtce, więc musiałem pójść do przedpokoju i go wygrzebać z jednej z wielu kieszeni.

             — Halo?

❛ ━━・━━ ❜

             Capela wybrał numer Carbonary, nerwowo krążąc po swoim biurze. Na szczęście po kilku sygnałach odebrał.

             — Halo?

             — Musisz szybko przyjechać na komendę.

             — No dobra, zaraz będę. A co się stało?

             — Powiem ci na miejscu.

             Rozłączył się i zaczął czekać na chłopaka w lobby. Po dziesięciu minutach zjawił się tam białowłosy.

             — Chodźmy do mojego biura. — powiedział policjant bez przedłużania.

             Gdy byli już w środku, Dante wskazał Carbonarze, żeby usiadł.

             — Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?

             — Odnaleźliśmy Gregory'ego. — powiedział krótko. — Żywego.

             Chłopak spojrzał na niego zaskoczony.

             — Proszę cię, żebyś na razie nie mówił o tym Erwinowi. Jego stan jest krytyczny, nie wiadomo, czy w ogóle przeżyje. Właśnie go operują, więc to wszystko, co wiem.

             — Czemu mam nic mu nie mówić? Jest zupełnie załamany, być może ta infor...

             — No właśnie, jest załamany. A jak się dowie, że Montanha żyje, a chwilę później, że zmarł, będzie jeszcze gorzej. Powiemy mu, gdy będzie pewne lub prawie pewne, że przeżyje.

             — W sumie masz rację. Jak na to wpadłeś?

             — Coś o tym wiem. — uśmiechnął się smutno.

             — Przykro mi... W każdym razie dzięki za informacje, jakby coś się zmieniło, to dzwoń.

             — Pewnie, nie ma sprawy.

             — A wyjaśnisz mi, jakim cudem przeżył? To było jebane 13 piętro.

             — Nie spadł na sam dół, tylko dwa piętra niżej. Samolot rozpierdolił cztery piętra, to, na którym była impreza, dwa niżej i jedno wyżej.

             — O kurwa, nieźle. Ile osób zginęło?

             — Przez wybuch samolotu 7, rozstrzelane zostały 4, no i Grzesiek. W każdym razie nic Erwinowi nie mów.

             — Nie powiem. Masz moje słowo.

He's mine • MORWIN IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz