25. Jak W Liceum

757 63 4
                                    

Lucas

Kimberly zagościła u mnie na dłużej, co zdecydowanie mi odpowiadało. Mogłem mieć ją na oku i nie martwić się o jej bezpieczeństwo. Większość czasu spędzaliśmy razem, odliczając godziny, które spędzała w pracy, gdzie ją zawoziłem i odbierałem.

Wolałem dmuchać na zimne w obawie, że Ross zechce kolejny raz ją skrzywdzić. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby do tego doszło. Nadal plułem sobie w brodę, że nie zrozumiałem wcześniej, co się działo. Przecież wyraźnie dostrzegałem strach Kimberly, jednak nie potrafiłem go zrozumieć. Byłem też nazbyt kulturalny, by dopytywać.

Teraz chciałem wszystko nadrobić. Dbać o nią oraz wywoływać uśmiech na jej twarzy. Nie pozwalałem, żeby myślała o mężu, który de facto niebawem miał stać się  byłym, co niezmiernie mnie cieszyło. Wcale nie dlatego, że wreszcie mogłem z nią być. Cieszył mnie fakt, że w końcu uwolniła się od tego szatana.

— Stresuję się.

Zerknąłem kątem oka na Kim idącą u mojego boku. Ciągnęła za sobą niewielką walizkę, a drugą ręką uczepiła się mojej bluzy.

— Będzie dobrze — próbowałem ją pocieszyć, co marnie mi wychodziło.

Odkąd Kimberly zdecydowała się odwiedzić rodziców, nie przestawała mówić o swoich obawach odnośnie tej wizyty. Rozumiałem ją, chociaż byłem pewien, że żadna z jej obaw się nie spełni.

— Nie widziałam ich od prawie czterech lat. Co, jeśli mnie wyproszą? Co, jeśli zawiodłam ich tak bardzo, że wymazali mnie ze swojego życia na dobre?

Stanąłem pośrodku chodnika i oparłem ręce na biodrach. Nie wiedziałem, w jaki sposób przemówić jej do rozsądku. Przecież to oczywiste, że mimo błędów rodzice nie przestali jej kochać, czego tak bardzo się bała.

Szybkim ruchem przyciągnąłem ją do siebie, po czym najczulej, jak potrafiłem, ucałowałem jej usta.

— Jestem przy tobie — powiedziałem w jej wargi. — Od teraz wszystko będzie już dobrze, obiecuję. Wierzysz mi?

Kimberly bez przekonania pokiwała głową. Nie podzielałem jej nastroju. Byłem podekscytowany poznaniem rodziny oraz zobaczeniem Kim w objęciach rodziców.

Dosłownie dwie minuty później staliśmy przed drzwiami, czekając, aż ktoś je otworzy.

Wstrzymałem oddech, gdy powoli się uchylały, a zza nich wyłoniła się na oko pięćdziesięcioletnia kobieta. Miała krótkie, ciemne włosy oraz kolor oczu identyczny, jak Kimberly. Wzrostem również były do siebie zbliżone, ale nie to przykuło moją uwagę najbardziej.

Serce prawie mi pękło, kiedy dostrzegłem wzbierające się w oczach kobiety łzy. Łzy, które nie były łzami wzruszenia czy szczęścia.

Kobieta z niepokojem taksowała wzrokiem ciało córki, które niestety wciąż miało ślady przemocy fizycznej.

Żadna z nich się nie odzywała. Badały się spojrzeniami, a starsza z nich nie potrafiła dłużej powstrzymać płaczu. Wzięła w ramiona Kimberly, a wtedy ona również się rozpłakała.

Chciałem dać im odrobinę prywatności, ale nie miałem pojęcia, gdzie powinienem pójść. Dlatego postanowiłem zachowywać się jak najciszej i dać im tyle czasu, ile potrzebowały.

— Mamo, tak bardzo przepraszam — łkała Kim. — Miałaś rację. Przepraszam, że nie posłuchałam i...

— Ćśś, cichutko maleńka. Już dobrze — jej głos był uspokajający.

Gładziła Kimberly po plecach, nie puszczając jej ani na sekundę. Kobiety trwały tak przytulone jeszcze dłuższy czas, dopóki Kim nie odsunęła się od mamy, najwyraźniej chcąc spojrzeć jej w oczy.

Our losing game Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz