07. BOKS I SZKICOWNIK

298 13 0
                                    

Valentina Volkovitch

Kolejny dzień w szkole spędziłam miło z miłym towarzystwem przyjaciół Victor'a. Niemal na każdej lekcji żartowaliśmy z Drystanem, z którym złapałam chyba najlepszy kontakt.

Nastał jednak wieczór. Na dworze niemal panowała jednolita ciemność. Jedyne światło dawały miejskie latarnie, które były zauważalne dość często. Żółte światło oświetlało chodniki i cały plac czerwony. Nie było widać ani jednej żywej duszy. Sama przemierzałam chodnikami, niemal wpadając w kałuże wody.

Był to mój kolejny wieczór w Moskwie, a ja nadal nie zdążyłam jej zwiedzić. Chciałam zobaczyć jak wiele zmieniło się na przestrzeni lat. Na nowo chciałam zachwycać się Placem Czerwonym i Soborem Wasyla Błogosławionego. Uwielbiałam te dwa miejsca. I pomimo wielu ludzi, którzy podziwiali zabytki, te miejsca były moim azylem.

Szłam w stronę Soboru. Przepięknie oświetlony budynek rzucał się w oczy z kilometra. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Widok był zachwycający i zabierający wdech w piersi. Uniosłam wzrok ku górze, aby zobaczyć całą budowle. Kolorowa, nie tuzinkowa i w oryginalnym stylu architektury. Moje zdanie o niej nie zmieniło się ani trochę. Nadal była zachwycająca. Uważałam ją za najpiękniejszą budowlę, którą stworzył człowiek.

Zdjęłam kurtkę i położyłam ją na ziemi. Bawełniany sweterek, który niegdyś zrobiła mi babcia był bardzo ciepły, jednak nie na tyle, aby nie dotarł mnie chłód Moskiewskiego powietrza. Rzuciłam torbę obok siebie i wyjęłam z niej mój szkicownik i zestaw ołówków.

Nie przeszkadzał mi mróz i spadające pojedynczo kropelki wody. Chwyciłam jeden z ołówków, a szkicownik otworzyłam na czystej stronię. Przyłożyłam rysik do żółtawej strony. Zaczęłam rysować kreski, które na samym końcu miały utworzyć budowlę przed, którą siedziałam. Jak najlepiej chciałam oddać jej piękno na papierze.

W pewnym momencie, gdy mój szkic był niemal gotowy, usłyszałam krzyki i wołanie o pomoc. Niemal od razu wstałam z kurtki. Założyłam ją, po czym na ramie założyłam torbę. Ołówek włożyłam między sprężynkę przy szkicowniku, aby ten nie wypadł. Mimo towarzyszącemu mi strachu i stresu pobiegłam w stronę odgłosów.

Wszystko działo się niedaleko miejsca, w którym rysowałam. Mężczyzna ubrany w ciemny polar, dresy siedział okrakiem na leżącej dziewczynie. Leżąca na ziemi szatynka płakała i wołała o pomoc, jednocześnie prosząc oprawce o zaprzestanie swoich czynów. Mężczyzna nie słuchał jej próśb. Odsunął suwak jej kurtki.

Nie mogłam tak po prostu stamtąd odejść. Po prostu nie mogłam. Zaczęłam rozglądać się po placu. Ku mojemu rozczarowaniu nikogo nie było. Musiałam więc sprostać temu sama. Zacisnęłam palce na szkicowniku i zamknęłam powieki, biorąc spory wdech.

- Proszę ją zostawić! Co ona panu zrobiła!- krzyknęłam, biegnąć w stronę oprawcy. Mężczyzna w poważaniu miał moje krzyki. Nadal kolejno zdejmował jej ubrania. Szatynka nie miała już kurtki i bluzy, a jej spodnie miały rozsunięty zamek.- Słyszy pan! Proszę ją zostawić! Zadzwonię po policję! Pomocy! Pomocy!

Chwyciłam go za ramie, próbując zepchnąć go z dziewczyny. Niestety to nie zadziałało. Mężczyzna jednym ruchem ręki odepchnął mnie, przez co niemal upadłam. Podeszłam do niego ponownie, tym zaczęłam bić go po głowie swoim szkicownikiem.

- Zostaw ją! Za chwilę zadzwonię po policję!- Krzyczałam, nadal okładając go szkicownikiem.

- Oh. Zamknij się już. Skoro chciałaś się dołączyć, wystarczyło powiedzieć- usłyszałam. Mężczyzna wstał z dziewczyny i popchnął mnie na kostkę. Mój szkicownik poleciał kilka metrów dalej. Poczułam ból w plecach i w okolicach kości ogonowej.- Nie waż się ruszyć. Najpierw skończę z nią, a później zajmę się tobą- rzucił do szatynki, która niczym sparaliżowana leżała.

ELIASHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz