Rozdział 23

57 5 1
                                    


„– Po cóż – pomyślała – udawać dwie osoby na raz,

kiedy ledwie wystarczy mnie na jedną,

godną szacunku osobę?"


ALICJA

– Tęskniłaś? – Zasyczał ktoś za moimi plecami. Znałam ten głos i nienawidziłam go z całego serca. Przerażenie odebrało mi mowę. Chciałam krzyknąć, aby wezwać pomoc, lecz zupełnie nie potrafiłam wydobyć z siebie dźwięku. Cała reszta potoczyła się już w mgnieniu oka. Jego dłoń zaciskająca się na mojej szyi, usta przywarte do moich w brutalnym, bolesnym pocałunku. Silny, ostry ból w brzuchu, a potem kolejny. Zawroty głowy, krew, jakiś krzyk dochodzący do mnie z oddali i jeszcze więcej krwi.

A później ciemność...

Cisza...

Nicość...

*

Wczorajszy dzień to był emocjonalny rollercoaster. Obudziłam się dopiero po dziesiątej i to z tak potwornym bólem głowy, że odczuwałam ból nawet przy mruganiu. Pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do Zdzicha, który jak podejrzewałam, już od rana był u boku swojej kobiety. Powiedział, że póki co jest wszystko dobrze. Przed obiadem mają jej zrobić jakieś badania i jak one wyjdą dobrze to nawet jeszcze dzisiaj wypiszą Bożenę do domu. Kamień spadł mi z serca i wręcz nie mogłam się już doczekać aż zadzwoni i powie, że wracają razem.

Kolejny minus całej sytuacji był taki, że cały dzień musiałam spędzić z królową matką, a od kiedy przyjechałam nie zostawałam z nią sama na dłużej niż pięć minut.

Napewno będzie cudownie.

No i było. I to jak.

Zaraz po tym jak zeszłam na dół od razu zaczęła warczeć, że „ile można spać do cholery", że ona dopiero zdążyła pozmywać po śniadaniu, a ja zrobię kolejny bałagan. Przez zaciśnięte zęby odpowiedziałam, że posprzątam po sobie. Jednak ona włączyła już tryb przypierdalania się, więc kontynuowała wymyślanie rzeczy, o które może się mnie czepiać. Jednak, to nie był dzień, kiedy moja cierpliwość znajdowała się na jakimś wysokim poziomie. Zwłaszcza, że ból głowy nie ustępował a wzięte przed chwilą tabletki jeszcze nie zaczęły działać. Gęba się jej nie zamykała i cały czas coś dziamoliła, mimo moich usilnych próśb, żeby dała już sobie spokój. Robiła dokładnie to samo co zawsze od kiedy tylko pamiętam. Przy ludziach, w tym naszych najbliższych, starała się być w stosunku do mnie neutralna, bo bycie miłą mogłoby ją dosłownie zabić. A kiedy tylko zostawałyśmy same zaczynała swoje chore wymysły, zarzucając mi niemal wszystkie nieszczęścia jakie ją spotkały. Ogólnie z jej wypowiedzi wynikało, że jestem ewidentnie odpowiedzialna za całe zło tego świata. Prawdopodobnie obwinia mnie też za pandemię covid-19, bo przecież zachorowała i to nawet ciężko. No a czyja to mogła być wina? No czyja? Wiadomo, że moja. Nie ma znaczenia, że nie widziała mnie przed chorobą dwa lata, ale ja mam swoje sposoby na to, żeby zatruć jej życie. Takie pierdolenie ogólnie już dawno przestało robić na mnie wrażenie, ale jak już wspomniałam, dziś nie jest dzień, w którym chce mi się tego słuchać.

– Możesz się, kurwa, zamknąć. – Wycedziłam nie podnosząc wzroku znad miski z płatkami.

– Słucham? – No proszę, jaśnie pani poczuła się oburzona.

– Słyszałaś. Zamknij się w końcu. – Powtórzyłam obdarzając ją jednocześnie pogardliwym spojrzeniem.

– Jestem twoją matką! Jak ty się do mnie zwracasz?

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz