Gabriel często odnajdywał spokój w rzeczach, w których inni dostrzegali jedynie zgniliznę.
Uwielbiał rzeczy wzbudzające w innych niepokój. Lasy nocą, samotne wzgórza i zapomniane przez świat cmentarze były jedynie ziarnkiem miejsc, w których jego dusza odnajdywała ukojenie. Każda ciemna i cicha lokalizacja stawała się w jego oczach idealną kryjówką przed zepsuciem pędzącego w nieznane świata.
Takim miejscem było właśnie jezioro, na które udało mu się dotrzeć. Ukryte w sercu mrocznego lasu nie musiało się trapić o niszczycielską moc ludzkiej ręki, której z taką łatwością przyszłoby zburzenie panującej tu harmonii. Rosnące tu pałki wodne kołysane do snu były przez lekki wiatr, a skryta pod płaszczem gęstej mgły tafla wody tkwiła w ukryciu przed najczujniejszym okiem.
Jedynymi istotami wykazującymi jakiekolwiek powiązania z życiem były pływające na jeziorze białe łabędzie. Ich pióra scalały się z mgłą, upodabniając je do zjaw zaklętych tu na wieki wieków. Niewytłumaczalny lęk zaczął kiełkować się w jego sercu, gdy pojął, że każdy ptak płynie w jedną i tę samą stronę.
Po przekręceniu głowy na bok spostrzegł, że ich celem był pokryty mchem stary, drewniany pomost. Stojąca na nim biała postać rzucała w wodę kawałki chleba. Kompletnie niezainteresowana obecnością Gabriela dokarmiała ptaki niczym matka własne pociechy.
Czuł coś dziwnego, kiedy tak obserwował jej długie włosy o kolorze śniegu i sięgającą kolan koszulę nocną. Z tej perspektywy nie widział jej twarzy, lecz serce rwało mu się do niej tak, jakby to ona od początku była tym, czego w życiu szukał. Zupełnie jakby jej odnalezienie stanowiło cel jego przeprawy na tym zepsutym świecie.
Niespodziewanie atakujące go dreszcze skłoniły go do odwrócenia głowy z powrotem na środek jeziora. W zgliszczach mgły ujrzał unoszącego się samotnie na tafli czarnego łabędzia, którego ślepa niezmiennie skupione były wyłącznie na nim. Czerwony dziób ptaka wybijał się na mlecznym tle zupełnie niczym kropla krwi na białej szacie.
Nie wiedział, ile tak wpatrywał się w ptaka, nim ten nie rozciągnął skrzydeł. Machnąwszy nimi kilkukrotnie, sprowokował dotychczas spokojną taflę do przemienienia się w olbrzymie fale, których zasięg dosięgnął brzegu, na którym stał. Gabriel był za słaby na walkę z żywiołem. Nie udało mu się uciec przed przeznaczeniem.
Wciągnięty w odmęty krystalicznie czystszej wody próbował wydostać się na powierzchnię. Jego płuca płonęły od braku powietrza, a kończyny traciły powoli resztki sił na wskutek prób wydostania się z tego więzienia. Umęczony tkwieniem w tej pułapce pogodził się w którymś momencie z nadchodzącą wielkimi krokami śmiercią.
Nie udało mu się zapamiętać, kto odpowiadał za jego wyciągnięcie spod wody. Wydawało mu się, że wystarczyło jedno mrugnięcie, aby cała sytuacja się odmieniła. Stojąc na drżących nogach w wodzie, rozglądał się wokół w poszukiwaniu tamtej świetlistej postaci lub łabędzi, ale nic nie odnalazł. Otaczała go jedynie mgła oraz pływające wokół niego białe lilie.
Lilie, które wyglądały na uschnięte. Ich płatki były popękane, jakby jedno muśnięcie miało je roztrzaskać na maleńkie kawałki. Wyglądały jak dawno zapomniane przez świat porcelanowe figurki, których celem stało się oczekiwanie na moment przypomnienia. Pływające wokół nich liście swym zgniłym odcieniem przypominały ich trumnę, którą ktoś dawno temu postanowił tu porzucić, aby te nie czuły się samotnie.
Jedynie w jednym miejscu kwiaty wyglądały na zdrowe. Białe płatki będące ucieleśnieniem życia leżały spokojnie na swoich soczyście zielonych kołyskach. Ich odmienność tak zachwyciła jakąś część zepsutej duszy Gabriela, że ten postanowił się do nich zbliżyć.
CZYTASZ
Marionetka
RomanceSztuka zakończyła się, a wszelkie maski opadły. Nie mogła już kłamać. Nie mogła już okłamywać siebie, że dalej jest piękna. Że niczym ta lalka w pięknej sukience pozbawiona jest wszelakiej skazy. Po burzy, z którą przyszło się Corze zmierzyć, nie p...