Rozdział 25

58 4 3
                                    


„– Podążaj za białym królikiem.

Czasem warto znowu za nim pobiec.

Być znowu jak dziecko i w nic nie wątpić.

Pozdrawiam grudniowo.

Choć dzisiaj znowu jakby wiosna."


ALICJA

– Wiesz, że nigdy nie lubiłam zimy. – Oznajmiłam, po niemal trzydziestu minutach ciszy, podnosząc swe zesztywniałe ciało i kierując się w stronę kanapy. Moje przemarznięte mięśnie i obolałe kości domagały się czegoś miękkiego i ciepłego. Patryk podążył za mną wzrokiem. W dalszym ciągu siedział oparty o drzwi wyjściowe. – Nie musisz tu dłużej siedzieć. Nie ucieknę, przecież schowałeś klucz a poza tym jestem zbyt zmęczona, żeby znowu się z tobą szarpać. – Mimo tego, że całe moje wnętrze mnie bolało i to dosłownie w sposób fizyczny a oczy szczypały od płaczu to odczuwam pewnego rodzaju spokój.

Usiadłam na kanapie i od razu poczułam ogromną ulgę w kościach. Nakryłam się ciepłym kocem. W końcu i on zdecydował się podnieść, słyszałam jak strzelają mu kości, kiedy się podnosił. Zajął miejsce obok mnie.

– To czemu nie lubisz zimy? Zbyt wielu bałwanów w życiu spotkałaś? – Zaśmiał się mrugając do mnie oczkiem.

– Tak, z jednym właśnie rozmawiam – odpowiedziałam z rozbawieniem i po raz pierwszy tego dnia poczułam się w miarę swobodnie.

– Nie bądź wredna – burknął na co tylko uśmiechnęłam się do siebie pod nosem.

– Nie lubię zimy, bo dla mnie zawsze wiązała się z jakimś ograniczeniem życia. Przez pogodę czułam się więźniem w domu. Nawet święta Bożego Narodzenia przestały sprawiać mi przyjemność. Dopóki żyli dziadkowie było całkiem przyjemnie, a później Bożena starała się robić co było w jej mocy, aby podtrzymać tą magię i atmosferę, to jednak nie czułam w tym okresie radości. Wolałam inne pory roku, bo wtedy mogłam spędzać więcej czasu poza domem. – Zerknęłam w stronę Patryka dostrzegając jak z trudem przełyka ślinę. Miałam świadomość, że wszystko co mówię budziło w nim smutek i nie chciałam tego, ale z drugiej strony tak właśnie wyglądało moje życie i przez to, że tak wiele starałam się przed nim ukryć jesteśmy teraz w tym miejscu.

– Ja zawsze uwielbiałem zimę. Kiedy myślę o tej porze roku widzę ten dom, moich dziadków, święta w rodzinnym gronie. Gdy byłem mały wszyscy się tu zjeżdżaliśmy, było tak gwarno i tłoczno i kochałem to. Praktycznie zawsze wtedy padał śnieg, jezioro zamarzało i z dziadkiem chodziliśmy na łyżwy a mama dostawała wtedy niemal palpitacji serca ze strachu i milion razy przed wyjściem mówiła żebyśmy nie wyjeżdżali z dala od brzegu. Spędzałem też tu zawsze jeden tydzień ferii a w kolejnym jechałem z rodzicami na narty w polskie góry.

– Nasze życia tak bardzo się różniły. Nawet wspomnienia świąteczne są tak diametralnie skrajne a przecież byliśmy raptem kilka metrów od siebie.

– To prawda – przyznał po chwili zadumy – ale teraz możemy sami budować nasze wspomnienia i sprawić by były piękne. – Dodał obdarzając mnie przenikliwym spojrzeniem, na skutek którego te cholerne motyle w moim brzuchu znowu poderwały się do lotu. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu Czułam, że jestem tu, gdzie być powinnam i gdzie być chciałam i ta właśnie świadomość wywołała we mnie falę niepokoju. Bałam się ponownie ulec temu uczuciu. Byłam pewna, że nie poradziłabym sobie z kolejnym rozstaniem.

Bliskość Patryka sprawiała, że nie potrafiłam logicznie myśleć. Dostrzegłam w jego spojrzeniu ten sam żar co kiedyś i cholernie się tego przestraszyłam. Odwróciłam wzrok i zaczęłam podnosić się z kanapy zamierzając wrócić już do domu.

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz