Santan czy Monet?

139 5 0
                                    

Właśnie siedziałam na moim balkonie, gdy zza muru usłyszałam dźwięk obcego samochodu. Poderwałam się szybko do góry i odbezpieczyłam broń. Weszłam po cichu do domu, po czym udałam się na schody. Nie minęła sekunda a już zadzwonił do mnie ochroniarz.

-Panno Williams, pod bramą stoi nijaki Adrien Santan-a ten co tu do chuja robi?!

-Wpuść go, niech Wiktor go zaprowadzi do mojego gabinetu.-powiedziałam po czym zmieniłam kierunek i weszłam do gabinetu.

W gabinecie panował półmrok, z powodu zasłoniętych rolet i zapalonej lampki. Na biurku leżał stos dokumentów.

Po minucie usłyszałam pukanie do drzwi, szybko usiadłam i dałam broń na półkę pod biurkiem, tak abym miała do niej łatwy i szybki dostęp.

-Proszę.-powiedziałam i wstałam z miejsca- Dzień dobry Adrienie

-Dzień dobry Rose.

-Co cię tu sprowadza? proszę usiądź-powiedziałam zajmując swoje miejsce.

-Czy możemy zaczekać na Vincenta Moneta oraz Charlesa?

-W jakim celu?-powiedziałam poirytowana, nie będzie mi sprowadzał połowy organizacji do domu!

-Mamy dala Pani pewną propozycję...

-Taką propozycję składa się na spotkaniu organizacji-powiedziałam opierając brodę na mojej ręce

-Nie ma czasu zwoływać spotkania, jest to dość ważne.

-Co jest tak bardzo ważne aby najeżdżać szefową organizacji w jej prywatnym domu?

-Proszę, zachowaj spokój.

-Nie umoralniaj mnie-prychnęłam-to wy naruszacie granice, nie macie prawa nic kombinować za moimi plecami

***

Po dziesięciu minutach byli już wszyscy, trzeba było dostawić krzesło ale cóż.

-Dalej nie mam całego dnia.

-Ze względu na dobro całej organizacji podjeliśmy decyzję o zawarciu wiązku małżeńskiego Panny Wiliams i któregoś z nas.-przemówił Charles

-Czy wy się słyszycie?-powiedziałam prostując się na krześle-to okropne już nawet nie wspominając o tym że jednym z kandydatów jest mój brat.

-Nikt tu nie mówi o nie wiadomo czym, nikt nie mówi tu o współżyciu.-przeszły mnie ciarki na samo to słowo-chodzi o jeden dokument i potomstwo 

-Czy ty serio nie wiesz skąd się biorą dzieci? Chcecie potomstwo dwóch członków organizacji, co jest z wami nie tak? Zaplanowaliście to za moimi plecam. MOIMI.PLECAMI. Zapominacie się

Nikt nie zwrócił uwagi na to co mówię.

-Charlesie, masz 45lat ja 17. To niepokojące.

-To że jesteś szefową nie oznacza że to ty decydujesz o wszystkim-powiedział Adrien

-Właśnie to to oznacza drogi Adrienie.

-Dobrze, wykluczyłaś Charlesa więc zostaję ja i Vincent.

-Ewentualnie inny z braci Monet

-Vincent. Czy ty się słyszysz? Naprawdę chcecie doprowadzić do kaziroctwa? I tego że jedna rodzina przeważy nasze stosunki? 

-Nie ma innego wyjścia.

-Jeszcze to przemyślę, a teraz nie chcę być nie miła ale za przeproszeniem, Wypierdalajcie z tąd. Miłego dnia panowie, Ty Vincent, zostań.

-Dobrze.

Już po chwili zostaliśmy sami a ja od razu wyciągnęłam papierosa.

-Vincent.-syknęłam ostro-co wy odpierdalacie? I co ja mam się ożenić z Adrienem? Chyba was pojebało do reszty!-wydarłam się

-Rose, wiem jak to wygląda ale tak będzie lepiej. Z resztą możesz poślubić mnie albo któregoś z chłopców

-Ta wielkie dzięki zapropozycję kazirodztwa!

-Rose.-przerwał ostro-nikt tu nie mówi o współżyciu-serce mi stanęło

-Oczywiście że nie! tylko o sprowadzeniu na świat potomstwa!-nagle umilkłam i spojrzałam na okno. Skoro chcę się zabić potrzebuję następcy, potrzebuję przedłużenia mojej krwi. Potrzebuje dziecka które będzie moje.

-Musisz to przemyśleć, którego. Obiecuję że nikt cię nie tknie bez zgody, nikt cię nie spieszy, natomiast proszę w imieniu swoim i Adriena o szybką odpowiedź.

-Vince-jęknęłam-ale ja nie mogę wybrać Adriena-przęknełam gorzką ślinę-jego daleki kuzyn mnie...-Vincent zmarszczył brwi analizując moje słowa

-Co ci zrobił?

-Grayson...

-On nie żyje został zamordowany.-powiedział podnosząc brew

-Ja go zabiłam z moją matką, miałam wtedy 12 lat. Adrien wtedy o nim nie wiedział. Grayson miał inne nazwisko, odcieli się od Santanów-spuściłam wzrok na papierosa

-Co ci zrobił Hailie?-zapytał ponownie

-On mnie zgwałcił, dlatego go zabiłyśmy

-Słucham?-Vincent niedowierzał

-Ja nie mogę poślubić rodziny mojego oprawcy, rozumiesz?

Vince milczał,  nie wiedział co powiedzieć...

-Zostajesz mi ty albo któryś z braci, ewentualnie Charles. Natomiast on... Nie ma opcji.-zaciągnęłam się

-Rose, to twój wybór

-No właśnie nie rozumiesz?! Zrobiliście to za MOIMI plecami!-wstałam i zaczęłam krążyć po biurze 

-To było nieodpowiednie-westchnął-rozumiem twoje zmartwienia ale...

-Nie kurwa ale! ty nic nie rozumiesz! potrzebuję potomka na swoje miejsce! Musi to być moje dziecko. Moje życie będzie krótkie, rozumiesz? nie zrobię sobie dziecka z rodzeństwem. Nawet nie przyrodnim jak się okazało!-podeszłam do szafki i zaczęłam szukać moich zapasów jakiejś amfetaminy-przyda się to

-Jak to krótkie? Co masz na myśli?

-Gdy wychowam moje dziecko oddam mu miejce szefa, po czym umrę

-Ale dlaczego umrzesz?

-Wyjdź ztąd- powiedziałam gdy zobaczyłam że dalej stoi w tym samym miejscu zirytowałam się znowu-Czego?

-Do jutra proszę abyś podjęła decyzję

-Ehh... Dobrze, podejmę ale musimy się wszyscy spotkać. Całą szóstką. Jutro, o 13 w mojej kawiarni.

Po powiedzeniu tego Vincent pożegnał się i wyszedł.

Coś czuję że będzie źle, ja mam poślubić swoje rodzeństwo?! Czy oni się słyszą!?

Dlaczego los mnie tak kara?

Myślałam o tym żeby to Marco był moim partnerem! tak by było najrozsądniej...

Muszę coś zaradzić, nie pozwolę na to... Zresztą dlaczego Vincent się zgodził? Może oni wiedzieli o sytuacji z Graysonem oraz wiedzieli że nie wybiorę Charlesa. Chcą złączyć całą rodzinę Monet... To podstęp. To cholerny podstęp, wiedział że nie wrócę do domu i chciał to wykorzystać. A reszcie jest na rękę takie coś...




Hailie Monet-Dla mnie nie ma ratunkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz